Jak producenci ubrań oszukują konsumentów
Jak udowodnił UOKIK w swoich badaniach może okazać się, że podczas wiosennych zakupów kupując wełniany płaszczyk wcale nie zapłaciliście za wełnę tylko za poliester. W trakcie kontroli metek sprawdzono przede wszystkim, czy wyroby są prawidłowo oznakowane oraz czy ich skład jest zgodny z deklaracjami producentów.
Tym razem Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta przeprowadził kontrolę kurtek i płaszczy. W badaniach laboratoryjnych Urząd ujawnił spore rozbieżności pomiędzy składem rzeczywistym sprawdzanego ubrania, a deklaracją producenta, która zamieszczona została na metce. Wyniki kontroli są niepokojące.
„W wyniku podjętych działań inspektorzy Inspekcji Handlowej zakwestionowali ogółem 168 partii okryć, co stanowi ponad 24 proc. poddanych ocenie” – podano.
Zgodnie z przepisami wszystkie wyroby tekstylne muszą być oznaczone na wszywce, etykiecie lub opakowaniu składem surowcowym oraz danymi identyfikującymi producenta, pierwszego dystrybutora lub importera. Skład surowcowy ubrania powinien być wyrażony w procentach i zawierać wszystkie włókna uszeregowane w porządku malejącym.
Urzędnicy UOKIK podali kilka przykładów, kiedy to producent nieco minął się z prawdą. Kurtka, która według deklaracji producenta miała zawierać 98 proc. bawełny i 2 proc. elastyny w rzeczywistości zawierała: bawełny 73 proc., poliester 26 proc., elastyna 1 proc. Jeszcze gorzej wypadł "wełniany płaszczyk", który według metki miał mieć 50 proc. wełny. Po kontroli okazało się, że zamiast z wełny zrobiony był w 55 proc. z poliestru, wełna była w produkcie, ale jej ilość w produkcie to zaledwie 2,2 proc.
W grupie produktów z niezgodnościami znalazło się 59 wyrobów produkcji krajowej – co stanowi 20 proc. odzieży objętej kontrolą, 37 wyrobów z krajów Unii Europejskiej 34 proc. oraz 72 wyroby z importu (25 proc.). Wychodzi na to, że nie do końca można ufać producentom w prawdziwość informacji, jakie umieszczają na metkach.