Prof. Dzieciątkowski uważa, że świat nie jest w pełni gotowy na kolejną epidemię
W rozmowie z PAP specjalista zaznaczył, że pięć lat od wybuchu pandemii COVID-19 naukowcy z całego świata są bogatsi o wiele doświadczeń i wniosków, ale ważne decyzje w obszarze zdrowia publicznego wciąż uzależnione są od czynników politycznych i gospodarczych.
– Z perspektywy naukowej można powiedzieć, że byliśmy przygotowani do zarządzania nawet tą ostatnią pandemią. Eksperci zajmujący się chorobami zakaźnymi od lat wskazywali na ryzyko jej wystąpienia oraz potrzebę przygotowania odpowiednich procedur. Niestety, w rzeczywistości decyzje dotyczące zdrowia publicznego nie są podejmowane wyłącznie na podstawie analiz naukowych, lecz często zależą od polityki i interesów społecznych. A decydenci i społeczeństwo mają krótką pamięć – powiedział prof. Tomasz Dzieciątkowski.
Jak dodał, dotyczy to nie tylko Polski, ale całego świata.
– Z rachunku prawdopodobieństwa wynika, że kolejna pandemia kiedyś na pewno nadejdzie, ale czy jesteśmy do niej lepiej przygotowani pod względem procedur i zabezpieczeń dzięki doświadczeniom zebranym w minionych latach? Nie – ocenił.

Dodał, że statystyka i rachunek prawdopodobieństwa wskazują, że kolejna globalna epidemia prawdopodobnie spowodowana będzie przez jeden z wariantów wirusa grypy. Jednak w odróżnieniu do SARS-CoV-2, wirus ten jest dobrze poznany – dysponujemy szczepionkami oraz lekami skutecznymi wobec większości jego wariantów. Dzięki temu zagrożenie może być mniejsze niż ostatnio, a samo społeczeństwo prawdopodobnie zareaguje na nie z większą obojętnością.
Prof. Dzieciątkowski przypomniał, że Polska jako kraj jest w teorii dość dobrze przygotowana na tego typu sytuacje.
– Mamy naprawdę świetną ustawę z 2008 r. o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi. Określa ona wszystkie możliwe warianty zagrożeń, precyzyjnie określa procedury i działania, jakie należy podjąć. Jednak problem jest taki, że w 2020 r., kiedy była naprawdę potrzebna, jej przepisy nie zostały wdrożone – powiedział PAP.
Przyczyną – jak wyjaśnił – był fakt, że jej pełne zastosowanie wymaga wprowadzenia stanu klęski żywiołowej lub stanu zagrożenia epidemiologicznego na terenie całego kraju, co wiąże się z koniecznością wypłaty odszkodowań przedsiębiorcom dotkniętym lockdownem. Dlatego, zamiast korzystać z narzędzi przewidzianych w prawie, podejmowano doraźne decyzje, które nie zawsze były zgodne z najlepszymi praktykami epidemiologicznymi.
– To przykre, bo od początku pandemii mieliśmy narzędzia, które pomogłyby ograniczyć liczbę zakażeń, osób hospitalizowanych i zmarłych, a po prostu nie zdecydowano się na nie – powiedział.
– Decyzje polityczne nie zawsze idą w parze z rekomendacjami ekspertów. To budzi frustrację w środowisku naukowym – podsumował.