Alice Thompson z Londynu pracowała w niewielkiej agencji nieruchomości. Zajmowała się sprzedażą i odnosiła duże sukcesy na tym polu. Jak sama twierdzi, włożyła całe serce i duszę w swoją karierę. Wszystko zmieniło się w 2018 r., gdy zaszła w ciążę.
Kiedy po urlopie macierzyńskim chciała wrócić, zapytała pracodawcę, czy może pracować krócej: cztery dni w tygodniu i wychodzić o godzinę wcześniej. Musiała odbierać córkę ze żłobka.
Od swojego szefa usłyszała, że firmy nie stać, by pracowała w niepełnym wymiarze godzin.
- Nie rozważali poważnie mojej prośby - wspomina pani Thompson w rozmowie z telewizją BBC. - Nie złożyli żadnej kontroferty. Temat został zamknięty. Nie pozostało mi nic innego, jak zrezygnować. Jak w takim razie mamy mogą połączyć robienie kariery z posiadaniem rodziny? W końcu jest rok 2021 a nie 1971.
Alice Thompson czuła się skrzywdzona i pozwała swojego pracodawcę. Miała do tego silną motywację.
- Mam córkę i nie chciałam, by doświadczyła takiego samego traktowania za 20 czy 30 lat - mówi.
Na prowadzenie tej sprawy wydała dziesiątki tysięcy funtów, lecz ostatecznie udało się jej zwyciężyć. Sąd stwierdził, że nieuwzględnienie przez firmę możliwości bardziej elastycznych godzin pracy postawiło powódkę w niekorzystnej sytuacji. Sędzia przyznał jej prawie 185 000 funtów za utratę zarobków, utratę składek emerytalnych, straty moralne i odsetki.
- Cały ten wysiłek był tego wart - powiedziała po zakończonej rozprawie. - Trzeba walczyć o to, co słuszne!