Euro 2020. Ogromny pech Wojciecha Szczęsnego. Wpuścił niefortunną bramkę. Wielkie imprezy nie są dla niego zbyt szczęśliwe.
W 18. minucie meczu grupy E Polski ze Słowacją w Sankt Petersburgu na lewej stronie boiska skrzydłowy rywali Robert Mak minął bez kłopotów Bartosza Bereszyńskiego oraz Kamila Jóźwiaka, pobiegł w kierunki bramki i oddał strzał w tzw. krótki róg. Piłka odbiła się od słupka, następnie pleców Szczęsnego i wpadła do bramki. Oficjalnie gol został zaliczony jako samobójczy polskiego golkipera.
To najszybsza bramka samobójcza w historii piłkarskich mistrzostw Europy. Biało-czerwoni - grający od 62. minuty w dziesiątkę po czerwonej kartce Grzegorza Krychowiaka - przegrali ostatecznie 1:2.
Niewielu jest piłkarzy w kadrze Paulo Sousy, którzy mieli tyle niecodziennych, często przykrych doświadczeń w swojej karierze. No bo ilu bramkarzy podczas treningu – przy podnoszeniu sztangi – złamało sobie obie ręce? Tak przypadek zdarzył się Szczęsnemu w 2008 roku.
Człowiek bez kompleksów. Odważny, dowcipny, bystry. Na pytania odpowiada szybko i konkretnie. Podobnie jak jego ojciec Maciej, w przeszłości również świetny bramkarz i reprezentant kraju.
O tym, że Szczęsny junior zrobi karierę, mówiono już od dawna.
"Wojtek jako młody chłopak wyróżniał się na tle rówieśników tym, że bardzo szybko się uczył. Przyswajał bez problemu ćwiczenia, które inni musieli długo powtarzać. Gdy miał 15 lat, wziąłem go na obóz Legii na Cypr. Nie bał się konfrontacji ze starszymi kolegami, trenował z nimi jak równy z równy. A przecież to byli znani piłkarze - Artur Boruc, Łukasz Fabiański i Andrzej Krzyształowicz."
– powiedział wiele lat temu PAP trener bramkarzy Krzysztof Dowhań, były szkoleniowiec Szczęsnego.
Pierwszą wielką imprezą dla wychowanka warszawskiej Agrykoli miały być mistrzostwa Europy 2012 w Polsce i na Ukrainie. Przed tym turniejem bronił znakomicie, wygrany na początku czerwca 4:0 sprawdzian z Andorą był wówczas piątym kolejnym meczem, w który reprezentacja Polski nie straciła gola.
W pierwszym meczu turnieju (1:1) puścił bramkę po strzale Dimitrisa Salpingidisa, a co gorsza, w 69. minucie otrzymał czerwoną kartkę za faul w polu karnym. Do bramki wszedł za niego Przemysław Tytoń i obronił „jedenastkę”.
"Ciężko mi znaleźć pozytywy po tym, jak zostałem usunięty z boiska. Odbieram to w ten sposób, że rozgrywając jeden z najważniejszych meczów w karierze, nie udało mi się go dokończyć, osłabiłem zespół" - przyznał wówczas Szczęsny, dodając, że decyzja sędziego o czerwonej kartce była prawidłowa.
Musiał pauzować w starciu z Rosją (1:1), a ówczesny selekcjoner Franciszek Smuda nie dał mu już szansy w ostatnim meczu grupowym – przegranym 0:1 z Czechami.
Cztery lata później Szczęsny znów zakończył udział w mistrzostwach Europy na jednym meczu. Spotkanie z Irlandią Północną. Przez cały mecz mieliśmy dużą przewagę. W pierwszej połowie rywale nie oddali strzału na naszą bramkę. W drugiej uderzali dwukrotnie, ale ani razu celnie. Szczęsnego poniosła fantazja. Żądny fajerwerków – w doliczonym czasie gry bezsensownie wybiegł z bramki, dopadł do piłki, ale przy okazji staranował Łukasza Piszczka i wypuścił futbolówkę z rąk.
Szczęsny w tym turnieju już nie zagrał. Jeszcze w trakcie pierwszej połowy doznał urazu uda i nie był w stanie grać w kolejnych meczach, ale nie mógł być z siebie zadowolony.
I na koniec: Mistrzostwa Świata 2018. Dwa mecze, pięć wpuszczonych goli, dwie kluczowe, udane interwencje, ale i tam nie popisał się Szczęsny.
Nie najlepiej dla niego zaczęło się także Euro 2020… Czy odczaruje w końcu klątwę wielkich imprez?