Czy kryzys psychiczny, jaki przechodzą rodzice, może wpływać na dziecko już w czasie ciąży?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto zastanowić się, w jakich okolicznościach ciąża się pojawia. Niestety, nie każda jest wynikiem decyzji dwojga szanujących siebie i swoje potrzeby ludzi, chcących tworzyć związek, w wyniku którego na świat przychodzi dziecko. Bywa, że dziecko pojawia się, by spełnić jakąś funkcję np. miałaby scalić związek, uratować relację, w której coś się nie układa itd. Bywa, że ciąża pojawia się, dlatego, że jedna z osób próbuje coś w ten sposób rozegrać z partnerem, powiedzmy: zatrzymać go, skłonić do przyjęcia oczekiwanej postawy.
Co to oznacza dla dziecka?
Dziecko rzeczywiście na zawsze łączy ludzi, bo rodzicami jesteśmy do końca życia. W związku z tym, jeśli ciąża uwikłana jest w takie gry pomiędzy rodzicami, wpływa to na dziecko. Przychodzi na świat w niezbyt przychylnej atmosferze. Może już zawsze taka pozostać. Być może dziecko stanie się kartą przetargową w pełnej konfliktów i przemocy relacji. Może ona będzie trwać, nawet jeśli rodzice przestaną być parą, bo te rozegrania będą toczone właśnie dlatego, że jest dziecko. Jeśli ludzie borykający się z trudnościami np. w relacjach podejmują decyzję o ciąży, która miałaby właśnie pełnić konkretną funkcję, dziecko od początku jest uwikłane w trudną sytuację. Już w okresie prenatalnym odczuwa silny stres, napięcie, a wiadomo, że emocje głównie matki wpływają na nie.
Trudne emocje ojca nie mają na tym etapie znaczenia? Zdecydowanie mniej jest na ten temat badań.
Bezpośrednio w czasie ciąży na dziecko oddziałują emocje kobiety. Ale oczywistym jest, że i uczucia ojca wpływają na nie. Czy to bezpośrednio czy pośrednio poprzez relację z matką dziecka, jego zaangażowanie w sytuację rodzinną. Jeśli problemy ma ojciec dziecka to - w zależności w jakim są natężeniu, wpływają również na matkę i destabilizują ją. Przekazuje wtedy swój niepokój dziecku, obawy o stan ojca, o przyszłość rodziny.
Można jakoś temu zaradzić?
Potrzebna jest edukacja, która mogłaby być profilaktycznym działaniem. Za mało się o tym mówi. Nie słyszałam o szkole rodzenia, która ma w programie zajęcia o emocjonalnym rozwoju dziecka, o tym, jak buduje i rozwija więzi między matką a dzieckiem, między ojcem a dzieckiem. Teoria przywiązania Bowelby’ego mówi m.in. o zależnościach między cechami osobowości rodzica i ich wpływie na dziecko. Pomaga rozpoznać rodzicom, jaki typ przywiązania ich ukształtował i jak wpływa on na dziecko. Istotne są książki Donalda Winnicotta: „Procesy dojrzewania i sprzyjające środowisko” oraz „Dom jest punktem wyjścia”. Objaśniają m.in. jak środowisko wpływa na rozwój dziecka. Warto mieć tego świadomość, bo np. jeśli matka jest lękowa i widzi świat, każdy jego element, przez pryzmat swojego strachu, jej przekaz obrazu świata pełen będzie lęku. To nie jest sprzyjające środowisko do rozwoju.
Kto się nie boi, kiedy pojawia się dziecko, nawet to najbardziej wyczekiwane?
Strach i obawy oczywiście są w tej sytuacji normalne i uzasadnione. Ludzie, kiedy zostają rodzicami, stają w obliczu zupełnie nowej sytuacji, trudno, żeby nowe nie budziło lęku. Mówiłam raczej o sytuacji, kiedy lęk jest dominującym uczuciem, czasem obezwładniającym. Lękowy rodzic to może być ten, kto sam miał podobną relację ze swoimi rodzicami np. jako dziecko został porzucony przez jedno z rodziców. I nie jest prawdą, że skoro nigdy tego porzucającego rodzica nie było przy nim, to nie ma z nim więzi, nie myśli o nim. Takie dziecko doświadcza nieobecnego rodzica, porzucającego. Jeśli przyszły tata nie poznał nigdy swojego ojca, bo ten go porzucił, może obawiać się, że nie będzie umiał być wystarczająco dobrym ojcem dla swojego dziecka. Ten strach, zwłaszcza niewypowiedziany, może narastać i prowadzić do problemów w relacji z partnerką oraz dzieckiem. Może pojawić się także strach o to, że dziecko stanie się rywalem np. o uwagę partnerki. Analogicznie jest z lękami matki. Dodatkowo, widząc strach partnera, może obawiać się, czy nie zostanie samotną matką. Ten strach, te trudne, nieukojone emocje, przenoszone są na dziecko np. w postaci oczekiwań wobec niego: żeby ono było jakieś np. spokojne, grzeczne, posłuszne itd. Nie ma wtedy możliwości, żeby rodzice i dziecko poznawali siebie takimi, jakimi są.
Jak więc wspierać przestraszonych przyszłych rodziców?
Rozmową. To zawsze dobry pomysł. Daje ukojenie, ulgę, pozwala zyskać wgląd we własne stany. Nie pozostawia nas samych ze swoimi myślami, uczuciami. Rozmowa to relacja.
To ma być rozmowa ze specjalistą?
Niekoniecznie. Sama, zwyczajna rozmowa z życzliwą, empatyczną osobą ma terapeutyczną siłę. To niezwykle ważne, by w kryzysie mieć w najbliższym otoczeniu kogoś, kto będzie umiał wysłuchać, nie oceniając, kto pomieści trudne emocje przyszłych rodziców, zamiast im zaprzeczać, wykaże zrozumienie. Mamie w takiej sytuacji nie pomoże machnięcie ręką i rzucenie w przestrzeń: „przesadzasz, jesteś przewrażliwiona. Tyle kobiet dzieci wychowało, więc i ty jakoś dasz radę”.
Chyba każda mama to słyszała: „nie ma co narzekać, jakoś sobie poradzisz, każda musiała”.
Ci, którzy w ten sposób próbują zablokować trudne emocje przyszłych rodziców, nie dopuścić ich do siebie często sami zamietli swoje lęki pod dywan i boją się, że mogą się stamtąd wydostać, powodując lawinę.
A rozmowa dwójki równie przestraszonych nową rolę ludzi coś da?
Tak, może przynieść ulgę. Rodzic pomyśli może: chwila, skoro nie tylko ja tak mam, to znaczy, że te emocje są czymś zwyczajnym, ludzkim. To też okazja do przemyślenia sprawy. Współczesny świat sprzyja raczej tworzeniu fałszywego self – uładzonego obrazu siebie, takiego, jakiego oczekują rodzice, środowisko. Nie pokazuje się prawdziwych przeżyć. Jeśli środowisko, w którym wychowuje się dziecko, nie ma przestrzeni na poznanie, przyjęcie prawdziwego self dziecka, z czasem może ono stracić dostęp do swojego prawdziwego self. Świat nakłada na nas oczekiwania, mamy dostosować się do akceptowanego społecznie wzoru, zachować się tak, jak inni się spodziewają. Wszystko, co się wychyla poza standard, jest odrzucane, nie ma na to miejsca. Powstaje presja czasem nie do udźwignięcia. Nie sprzyja to temu, by zaglądać w głąb prawdziwego ja: zagłębiać się w swoje emocje, szukać korzeni, tego, co nas ukształtowało, a było trudne, może i traumatyczne, a wciąż być może wpływa na nasze postrzeganie świata i to, jakie relacje tworzymy z innymi. Odpowiedź na pytania, kim byliśmy, jacy naprawdę jesteśmy, jakimi przyszliśmy na świat może nie być łatwa do odnalezienia, ale jest ważna.
Dlaczego wielu z nas musi się do tego prawdziwego siebie dokopywać?
Przed chwilą przy naszym stoliku przewróciło się małe dziecko, które biega po kawiarni. Zaczęło płakać. Mogło też inaczej zareagować: wściekać się, bo czuło pewnie nie tylko ból, ale i zawstydzenie, w pewnym stopniu upokorzenie, poczucie porażki, bo potknęło się na oczach wszystkich. Rodzic szybo podbiegł, przytulił, postarał się pomieścić te emocje. Ale też mógł zareagować inaczej, powiedzieć, że nie ma co się mazać, bo nic się nie stało: spodnie czyste, kolana całe. Zaprzeczyłby przeżyciom malucha, zbagatelizował je. Jeśli to by czegoś malca nauczyło, to właśnie blokowania dostępu do swoich emocji. Dzieciństwo to czas na naukę empatii od rodziców, a lekcją jest każda sytuacja, kiedy ci adekwatnie reagują na emocje i stan, w jakim znajdzie się dziecko.
Jak ta nauka wygląda?
Empatycznego człowieka wychowają tylko wystarczająco dobrzy rodzice, tzn. reagujący adekwatnie na jego emocje, problemy i potrzeby od samego początku. Niemowlę płacze, a mama tuli i mówi: „oj, co się dzieje, może boli cię brzuszek albo jest ci za zimno?”. Masuje. Pielęgnuje. Nosi. Karmi. Przewija. Z troską, ze świadomością kruchości i delikatności dziecka. Ono dostaje sygnał, że ktoś dostrzega, co się z nim dzieje, że może liczyć na pomoc z zewnątrz, że nie jest samo. Zupełnie inne odpowiedzi na swoje emocje dostaje dziecko, które jest gwałtownie odkładane, potrząsane przez pełną złości, bezsilności, frustracji matkę w kryzysie psychicznym.
A jeśli rodzice reagują nieadekwatnie, jeśli nie poznajemy, czym jest empatia, będziemy w stanie nauczyć się jej później, kiedy już sami zostajemy rodzicami?
W dogłębnym procesie psychoterapii. Najpierw musimy bowiem zyskać wgląd w swoje przeżycia.
Co nas powinno alarmować w zachowaniu kobiety, kiedy natężenie tych trudnych emocji jest tak duże, że może prowadzić do kryzysu albo wręcz być sygnałem, że już nadszedł?
Często jest tak, że na depresję poporodową chorują kobiety, które już wcześniej, np. w okresie dorastania, miały epizod depresyjny. To pierwszy alarm. Trzeba reagować za każdym razem, gdy kobieta w ciąży czy po porodzie mówi, że męczą ją niepokojące sny, przeżywa lęki, których może sama do końca nie rozumie albo nie potrafi nazwać. Bliscy znają kobietę, wiedzą, jak zachowuje się w zwyczajnej sytuacji. Po porodzie powinni zwracać uwagę na każdą zmianę zachowania. Obserwować, jak buduje relację z dzieckiem.
Maleńkie dziecko nie zrozumie słów, jakie wykrzykuje wyczerpana i sfrustrowana matka: „śpij wreszcie, dzieciaku, nie zniosę dłużej twojego wrzasku”.
Nie zrozumie znaczenia, ale odczuje silne, negatywne emocje, stres, doświadczy tego.
Jak depresja rodziców wpływa na tak małe dziecko?
Niemowlę może zareagować właściwie tylko objawami z ciała. Będzie miało trudności z trawieniem (problemy z wypróżnianiem, ulewanie, wybiórczość pokarmowa, nienasycony apetyt albo raczej ciągłe poszukiwanie piersi), z zasypianiem (przerywany sen, tzw. nieodkładalne niemowlęta, która śpią tylko na rękach). Dzieci rodziców w kryzysie charakteryzuje większa płaczliwość, bywa, że płaczą i krzyczą bez przerwy. Są nerwowe, ciągle czujne. Wszystkie te psychosomatyczne objawy są efektem życia w ciągłym poczuciu zagrożenia, w nieustającym lęku, czasem w poczuciu odrzucenia. Są wysyłane jako alarmy o treści: „dzieje się coś złego, potrzebuję ratunku”. Zdarza się, że nie dostając odpowiedzi od świata zewnętrznego, próbują te alarmy zwrócić do siebie. Małe dzieci okaleczają się, np. drapiąc się, czasem do krwi.
Pediatrzy zwracają uwagę na takie sygnały?
Zdarza się na szczęście, że pediatrzy, świadomi tego, jak bardzo dziecko jest zintegrowane z matką zwłaszcza na początkowym etapie życia, sugerują rodzicom konsultacje psychologiczne. To wciąż nie jest standardowa reakcja na takich pacjentów.
Rodzice chorujący na depresję nie są w stanie adekwatnie zareagować na potrzeby i emocje dziecka. Jak pomóc maluchowi?
W takim stanie rodzic nie jest dostępny emocjonalnie dla dziecka. To, jak ono będzie się rozwijać, zależy od tego, w jakim środowisku jest rodzina. Może znajdzie się jakiś opiekun, który będzie w stanie dać emocjonalne oparcie dziecku, zabezpieczyć je w czasie, gdy mama nie może. Depresja poporodowa przybiera niekiedy ostrą formę. Matka na pewnym etapie może nie chcieć nawet patrzeć na dziecko, zajmować się nim, karmić. Będzie patrzyła na nie z odrazą, strachem, przerażeniem. Wpada w błędne koło: czuje silny lęk, że nie zapewni dziecku wystarczającego rozwoju, ma poczucie że jest beznadziejną matką, opuszcza więc je przekonana, że nie umie zapewnić mu opieki i ma poczucie winy, że je opuszcza. Mąż czy partner zna kobietę, wie, że to, jak zachowuje się będąc w depresji, nie pokazuje całej prawdy o niej i że jest o co walczyć. Skoro wiemy już, że emocje matki wpływają na dziecko, musimy wiedzieć, że - jeśli zależy nam na nim, musimy ją wesprzeć, tym bardziej że nikt nie jest w stanie zastąpić jej w życiu dziecka. Po II wojnie światowej przeprowadzono ciekawe badanie. Analizowano stan dzieci z dwóch grup. W jednej były te, które rozdzielono z rodzicami, wywożąc je w bezpieczne miejsce, poza linię frontu. W drugiej te, które przez cały okres wojny były z rodzicami, choć rodzina znajdowała się w sytuacji zagrożenia. To właśnie ta druga grupa, będąca w fizycznym niebezpieczeństwie, była potem w lepszej kondycji emocjonalnej. Poczucie bezpieczeństwa dawała obecność rodziców.
To oznacza, że odseparowanie matki w depresji od dziecka – z troski o nie – nie będzie dobrym pomysłem?
Jeśli konieczna jest hospitalizacja, nie ma innego wyjścia, choć w trakcie leczenia warto zadbać o to, by matka mogła zobaczyć swoje dziecko a dziecko matkę. Na takim etapie najprawdopodobniej będzie tego chciała i potrzebowała, dziecko także. Dla niemowlęcia nagłe oderwanie od matki będzie traumą. Przeżyje niezrozumiały dramat, kiedy matka nagle zniknie mu z oczu. Będzie przekonane, że umarła.
Ktoś może powiedzieć, że dziecko nie powinno oglądać bezradnej matki w kryzysie.
Zobaczy bezradną matkę, która dostaje wsparcie, która umie je przyjąć. To daje nadzieję. Leczenie rodziców chorujących na depresje jest niezwykle istotne dla dziecka. Zyska rodziców, do których będzie miało emocjonalny dostęp.
Czy dziecku do odzyskania równowagi wystarczy, że rodzice wyjdą z kryzysu?
Na takim etapie tak. Trzeba jednak pamiętać, że – by wyjść z kryzysu – potrzebne jest wsparcie całej rodziny i terapia. Pierwsze efekty widać szybko: matka w trakcie terapii zaczyna stopniowo odpuszczać, sobie, dziecku, partnerowi. Przestaje skupiać się na swoich niedoskonałościach i dążyć do tego, by wszystko robić perfekcyjnie. Przestaje krytykować, oceniać. Ba, potrafi nawet pójść spać, choć w zlewie są brudne naczynia, bo wie, że ważniejsze jest, że wyśpi się i ona, i dziecko, niż to, co ktoś pomyśli o niej jako o gospodyni domowej. Myślę, że objawy depresji są również komunikatami, jakie wysyła osoba, która jej doświadcza.
Rozmawiała: Dorota Witt
Jolanta Liczkowska-Czakyrowa jest certyfikowaną psychoterapeutką psychoanalityczną. Członkinią zwyczajną Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej. Pełni funkcję prezesa Kujawskiego Koła Psychoterapii Psychoanalitycznej. Jest też pedagogiem specjalnym i neurologopedą. Pracuje jako psychoterapeutka z osobami dorosłymi, rodzinami, nastolatkami. Jest pomysłodawczynią i współprowadzącą cyklu comiesięcznych „Spotkań psychoanalizy z picturebookiem” w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu. Prowadzi szkolenia i superwizje dla specjalistów z różnych dziedzin, pracujących z dziećmi, młodzieżą i rodzinami.