Skoki narciarskie czas rozpocząć. Startuje sezon 2024/2025
W kalendarzu końcówka listopada, a to może oznaczać tylko jedno. Skoczkowie narciarscy powracają tam, gdzie czują się najlepiej. 22 listopada w norweskim Lillehammer rozpocznie się sezon 2024/2025. Sezon, do którego polscy skoczkowie przystępują z myślą, że gorzej niż rok temu, już być po prostu nie może. Wprawdzie ubiegłoroczna zima skończyła się dla nas dobrze, Aleksander Zniszczoł zajął trzecie miejsce w Planicy, a niewiele wcześniej po raz pierwszy wskoczył na podium w Lahti, jednak był to tylko słodki koniec czegoś, co z pewnością miało zdecydowanie gorzki smak.
Nowy sezon oznacza także nową organizację polskiej kadry. Po nieudanym roku przyszły refleksje i pomysły na dalszą pracę. Najważniejszy pomysł zrodził się w głowie Kamila Stocha, który powtórzył manewr Adama Małysza z 2009 roku. Orzeł z Wisły zdecydował się wówczas na indywidualną współpracę z Hannu Lepistö. Stoch także wybrał doskonale znanego sobie szkoleniowca – Michala Dolezala. Drugim trenerem będzie kolejny, równie dobry znajomy – Łukasz Kruczek. W przypadku Małysza ta decyzja zaowocowała znakomitą końcówką kariery, m.in. dwoma srebrnymi medalami na igrzyskach w Vancouver i 39. zwycięstwem w Pucharze Świata. Czy w przypadku Kamila Stocha będzie podobnie? Przypomnijmy, że trzykrotny mistrz olimpijski niejednokrotnie już wskazywał, że chciałby dotrwać do kolejnych igrzysk.
Nasza kadra nie należy do najmłodszych. To bardzo delikatnie ujęte. Trzej najlepsi i najbardziej utytułowani zawodnicy są już grubo po trzydziestce. Wojciech Fortuna, mistrz olimpijski z 1972 roku powiedział nam jednak, że nie widzi w tym większego problemu. - To nic, że najlepsi skoczkowie są w wieku 36-37 lat. Austriak Manuel Fettner ma 39 lat i też znajduje się w pierwszej piątce cały czas. Liczę na nich, bo wiem, że mają szansę dotrwać do olimpiady. I jeszcze coś mogą zdobyć – podkreślił.
Wiele pytań, a wciąż mało odpowiedzi. Sytuacja przed startem sezonu
Główną imprezą nadchodzącego sezonu będą Mistrzostwa Świata w Trondheim. Tytułu na normalnej skoczni sprzed dwóch lat z Planicy bronić będzie Piotr Żyła, który jest najlepszy na małym obiekcie od 2021 roku, kiedy także triumfował w Oberstdorfie. Żyły zabraknie jednak podczas inauguracji sezonu w Lillehammer. Przypomnijmy, że w okresie przygotowawczym skoczek przeszedł operację kolana, która na jakiś czas wykluczyła go z treningów. Na pierwszy weekend ze skokami trener Thomas Turnbichler powołał Kamila Stocha, Dawida Kubackiego, Pawła Wąska, Aleksandra Zniszczoła i Macieja Kota.
Przed rozpoczynającym się sezonem kibice zawsze szukają faworytów. I o ile na tym etapie bardzo trudno i ryzykownie jest mówić o kandydatach do zwycięstw, kilka nazwisk nasuwa się na myśl. W ubiegłym sezonie rywalizację zdominował Stefan Kraft. Austriak zdobył trzecią w swojej karierze Kryształową Kulę, wygrał Mistrzostwa Świata w lotach narciarskich, a także zwyciężył w turnieju Raw Air. Zastanawiając się, czy Kraftowi może udać się obronić kulę, warto sięgnąć do historii. Nikomu nie udało się tego zrobić od 2005 roku, kiedy to Janne Ahonen triumfował dwa razy z rzędu. Może teraz? Jedyną imprezą, w której Austriak rok temu musiał ustąpić miejsca innemu zawodnikowi był Turniej Czterech Skoczni. Tu triumfował Ryoyu Kobayashi. I to kolejne nazwisko, które możemy poważnie traktować w kontekście zbliżającego się sezonu. Japończyk, który w przerwie pomiędzy sezonami stał się nieoficjalnym rekordzistą świata w długości skoku (291 metrów!), w sześciu poprzednich kampaniach zawsze był solidny, czasami nieobliczalny i gotowy na naprawdę wiele.
Tuż przed zimową inauguracją sporo mówi się także o Andreasie Wellingerze. Niemiec, który nie raz pokazał już, że potrafi zbudować i długo utrzymywać dobrą dyspozycję, podczas obozu przygotowawczego w Klingenthal popisał się znakomitym skokiem. Sieć obiegło nagranie z jego skokiem na 152 metr. Nie możemy zapominać o Halvorze Egnerze Granerudzie. Norweg, który co prawda ubiegły sezon miał, delikatnie mówiąc, słaby, w każdej chwili może wrócić na dobre tory, co pokazały chociażby jego letnie skoki. W pierwszych konkursach sezonu warto także bacznie przyglądać się innemu Norwegowi. Marius Lindvik w Letnim Grand Prix 2024 startował trzykrotnie i trzy razy wygrał. Gdy tylko pojawiał się na skoczni, rywale nie mieli z nim żadnych szans. A będąc przy letnim cyklu, po prostu nie można nie wspomnieć o Polaku. W końcu. Wprawdzie dosyć trudno mówić o nim w kontekście faworyta, ale Paweł Wąsek to triumfator Letniego Grand Prix. Trzeba o tym pisać i przypominać.
Mówiąc o Polakach, nadchodzący sezon po prostu musi być lepszy od poprzedniego. Poprzeczka nie została wysoko postawiona, a zmiany, które zaszły w okresie przygotowawczym, sprawiają, że do nowego rozdania przystępujemy, jak często to ma miejsce, ze sporą dawką niepewności i podekscytowania. Ale na to drugie uczucie czekali chyba wszyscy fani skoków.
ZOBACZ: PIOTR ŻYŁA Z UKOCHANĄ MARCELINĄ ZIĘTEK