Zacznijmy od tego czym w ostatnim czasie żyło środowisko, media, kibice, czyli twoja decyzja o zakończeniu kariery. Czy ona do końca wiązała się u Ciebie z pewnymi znakami zapytania czy to było coś co miałaś zaplanowane od dłuższego czasu i było to w pełni przygotowane?
- Ja się zawsze śmiałam, że w 2024 roku po igrzyskach w Paryżu zakończę karierę, natomiast myślałam, że będę na tych igrzyskach. A niestety tak się nie stało. Ja się śmieje, że to było gdzieś wcześniej zaplanowane, że ja z takim przeświadczeniem żyłam. Było dużo czynników zewnętrznych, które miały na to wpływ. Możesz udawać, że otoczenie, środowisko, zdrowie, wszechświat, siła wyższa nie daje ci jakichś znaków. Ja te znaki zobaczyłam. Stwierdziłam, że to jest ten czas. To nie była spontaniczna decyzja. Ona była przemyślana. Ja wiedziałam, że na pewno bliżej mi do zakończenia kariery niż dalej. Nie zakładałam, że to będzie koniec 2024 roku. Jeszcze oczywiście gdzieś tam z tyłu głowy miałam, a może by spróbować przygotować się do hali i zobaczyć jak to będzie dalej, natomiast życie zweryfikowało niektóre plany.
Wspominałaś, że zmagałaś się z licznymi kontuzjami, które uniemożliwiły Ci choćby starty olimpijskie. Czy to był ten kluczowy czynnik?
- Ja odbyłam wewnętrzną rozmowę sama ze sobą, w której doszłam do wniosku, że jeżeli chce być dalej osobą aktywną w przeciągu najbliższych kilku lat. Uprawiać sport amatorsko, pochodzić po górach, wyjść na rower i się nie stresować tym, że tego nie będę mogła robić to muszę skończyć ze sportem zawodowym. Mamy takie powiedzenie, że albo szpital albo wynik. U mnie tego szpitala ostatnio było za dużo. Wiedziałam, że mój organizm z kolejną kontuzją może sobie nie poradzić i ona może mi po prostu uniemożliwić takie normalne ludzkie funkcjonowanie w ramach codziennych aktywności fizycznych, więc to na pewno był jeden z czynników, który wpłynął na moją decyzję. Zmieniać zaczęło się też życie na poziomie zawodowym i to był chyba odpowiedni moment, żeby podjąć taką decyzję.
Widziałem, że w swoim wpisie w mediach społecznościowych napisałaś, że przy sporcie na pewno pozostaniesz, tylko w innej roli. Czy możesz już zdradzić jaka to rola będzie?
- Już od jakiegoś czasu pracuję w Wydziale Sportu Miasta Poznania, na stanowisku zastępcy dyrektora. Realizuje się teraz od drugiej strony tego sportowego życia. Byłam zawodniczką przez wiele lat, mam wykształcenie związane z marketingiem sportowym. A teraz jestem za biurkiem, na fotelu urzędniczym i mam nadzieję, że będę miała realny wpływ na sport w mieście.
Czy jest jakieś konkretne wspomnienie, start, do którego lubisz szczególnie wracać?
- Są to na pewno młodzieżowe mistrzostwa Europy w 2013 roku, w Rieti. Kiedy wróciłam z dwoma złotymi medalami. Tak naprawdę przez ostatnie 20 metrów tego biegu indywidualnego dotarło do mnie, że to złoto mam. Dobrych biegów się nie pamięta. Jak zapytasz mnie o bieg w Berlinie, Doha czy Birmingham, to ja Ci o tych biegach opowiem, ale tylko i wyłącznie z odtworzenia. Tego co widziałam później na retransmisji i filmach na YouTubie na przykład, natomiast ja sama tych biegów nie pamiętam. A to świadczy o tym, że to były biegi pełne automatyzmu. Na pewno miłe jest uczucie kiedy wchodzisz na podium, grają Mazurka Dąbrowskiego i to jest coś niesamowitego, są ciarki na całym ciele, jak się o tym pomyśli.
Czujesz się spełniona jako sportsmenka? W sztafetach wygrałyście w zasadzie wszystko. Na mistrzostwach świata było srebro, ale wiadomo Amerykanki były tam poza zasięgiem, więc srebro było jak złoto. Czy czujesz, że w startach indywidualnych mogło być lepiej, mogłaś być wyżej biorąc pod uwagę twoje sukcesy w kategoriach juniorskich?
- Wiesz co, to jest takie trochę rozgrzebywanie czegoś co było i snucie sytuacji, które nie mają żadnego pokrycia. Jakbyś mnie zapytał, czy w sporcie osiągnęłam wszystko co chciałam, to bym Ci powiedziała, że nie, natomiast jeżeli chodzi o to, czy jestem sportowcem spełniony to zdecydowanie mogę powiedzieć, że tak.
Co było największą siłą “Aniołków Matusińskiego”?
- Chyba to, że my tą sztafetę zbudowałyśmy od początku razem. To był taki moment kiedy my wszystkie wchodziłyśmy na te międzynarodowe areny i osiągałyśmy wtedy sukcesy. My się rozwijałyśmy w tej sztafecie i za tym szły sukcesy. To nie był zbiór przypadkowych osób, tylko dziewczyn, które budowały to od początku, które zbudowały tą markę i potem realnie w niej funkcjonowałyśmy. Myślę, że to była największa siła tego zespołu.
Faktycznie funkcjonowałyście jak rodzina? W końcu to starty, zgrupowania. To wszystko musiało powodować, że ten team był niezwykle skonsolidowany?
- W grupie czterech, sześciu czy ośmiu temperamentnych kobiet, które spędzają ze sobą 280 dni w roku, to albo one się będą lubić, będą ze sobą funkcjonować i żyć w poprawnych relacjach i stosunkach, albo będziesz mieć wieczną wojnę. U nas w Polsce była inność, ale w tej inności się wszystkie uzupełniałyśmy. To było też coś fajnego. Każda znała granicę, której przekroczyć nie można. Nie miałyśmy też między sobą rywalizacji. Jasne walczyłyśmy o sukces indywidualny, natomiast wiedziałyśmy, że największą siłę stanowimy jako drużyna.
Nie mogę nie spytać o ojca tych sukcesów, czyli trenera Matusińskiego. Co było w jego pracy szczególnie wyjątkowe?
- Wydaje mi się, że wyjątkowe było to, że on też sztab budował od początku. On nie dostał gotowych zawodniczek. Jego przewagą było to, że miał z nami kontakt od lat, każdą z nas znał od podszewki. To była bardzo duża wartość dodana.
Na tym rozmowa z Patrycją Wyciszkiewicz się nie kończy. Już teraz zapraszamy Was na dalsze części wywiadu, które będą się ukazywać na naszym portalu!
Patrycja Wyciszkiewicz kończy karierę. Zobaczcie zdjęcia!
Polecany artykuł: