Jan Ziobro - krótka, ale intensywna kariera skoczka
Jan Ziobro przez kilka lat był członkiem polskiej kadry w skokach narciarskich. W Pucharze Świata zadebiutował w sezonie 2010/11. Najlepszy w jego karierze był sezon 2013/14, kiedy to dwukrotnie stawał na podium Pucharu Świata. 21 grudnia 2023 roku wygrał zawody w Engelbergu, a dzień później stanął na trzecim miejscu podium. W swoim dorobku ma także brązowy medal mistrzostw świata w drużynie, który zdobył w 2015 roku w Falun. Ziobro na początku 2018 roku postanowił zakończyć swoją karierę. Obecnie zajmuje się m.in. pracą w rodzinnej firmie Meble Ziobro.
Zawodnik znany był ze swoich mocnych opinii na temat trenerów czy działaczy. Nie inaczej było tym razem, kiedy to udzielił eska.pl długiego wywiadu, który możecie przeczytać poniżej.
Jan Ziobro - wywiad. Kilka słów o karierze
Eska.pl: Siedem lat temu zakończył pan przygodę ze sportem. Czy patrząc na dzisiejsze skoki żałuje pan tego?
Jan Ziobro: - Szczerze mówiąc to nie żałuję. Patrząc na to, co się dzieje w tym środowisku to nie mam czego żałować. Jak odchodziłem od sportu to wydawało mi się, że jest źle, ale teraz jest chyba jeszcze gorzej.
Dużo się zmieniło w ostatnich latach. Czy pańską karierę dało się inaczej potoczyć? Zwycięstwo w konkursie Pucharu Świata w Engelbergu na zawsze zapamiętane będzie, jako najlepszy moment w karierze?
- Chcąc kontynuować karierę na wysokim poziomie i chcąc wygrywać zawody to wydaje mi się, że nie mogło to się inaczej potoczyć. Mamy sporo ludzi, którzy są w środowisku skoków i nie patrzą na dobro ogółu, a patrzą przez swój pryzmat. To hamuje rozwój i to była równia pochyła. Ona od tamtego czasu toczyła się i to jest wynik tego, co mamy teraz.
Wiele osób kojarzy pana z napisem na sprzęcie "luz w dup**". Dzisiaj kieruje sie pan też tą maksymą czy dzisiaj to jest już inny Jan Ziobro niż przed laty?
- To śmieszne i chwytliwe. W pewnym momencie kariery mi on naprawdę pomagał. Chodziło o kwestie psychiczne, które pozwalały mi się odciąć i wyluzować przed skokami. Ostatnio kupowałem narty zjazdowe i serwismeni w sklepie poznali mnie i napisali mi na nartach te słowa. Ten tekst dzisiaj mi w niczym nie pomaga, ale mam go na nartach do dzisiaj.
Jan Ziobro wrócił na skocznie. Nie tylko z powodu córki
Ostatnio w rozmowie z TVP Sport przyznał pan, że wrócił na skocznię i oddał kilka skoków na obiekcie K95. Fajnie było skoczyć po dłuższym czasie?
- Całkiem przyjemnie było skoczyć. Dużo przygotowań mnie to jednak kosztowało, ale udało się. Pierwsze skoki były o przetrwanie, bo długo nie skakałem. Trudno było złapać czucie, ale po kilkunastu skokach się udało i było przyjemnie.
Pewnie problematyczne były dodatkowe kilogramy, których przybyło.
- Oczywiście, że tak. Wagi mam więcej niż w momencie, kiedy skakałem na nartach. To około 10 kilogramów więcej. Waga w skokach jest kluczowa, ale się udało.
Ale nie ciągnie, aby wrócić na skocznie?
- Rekreacyjnie pewnie jeszcze skoczę. Do tej pory wydawało się to abstrakcyjne, żeby wyjść i skakać. Myślę, że trenując codziennie i dbając o siebie jest to możliwe. To dla mnie przyjemne. Powrót do kariery zawodowej byłby możliwy, bo mamy Noriakiego Kasai, który skacze w wieku 52 lat, ale przy dzisiejszych władzach i tym, co się dzieje uważam za bezsensowne.
Przy skokach jednak ciągle pan jest ze względu na córki. Jak wygląda ich przygoda ze sportem?
- Jedna z moich córek skacze. Mamy taką, a nie inną zimę i warunki są kiepskie. Treningi dzieci na skoczniach nie są najlepsze. To wina aury, która nas otacza. Sonia trenuje na miarę możliwości. Ona jest jeszcze mała, bo chodzi o trzeciej klasy szkoły podstawowej. W takim wieku to dla dziecka ma być przyjemność. Dbamy o to, aby się ruszała i miała zajęcie
Jan Ziobro krytykuje system. Kto jest temu winny?
Skoki kobiet w Polsce nie wyglądają najlepiej. Podobnie, jak męskie skoki od kilku sezonów. Dlaczego to wygląda tak źle?
- Jeżeli chodzi o temat kobiet to niestety mamy w Polsce bardzo dziwną mentalność i podejście. Kiedy nasze dziewczyny zaczęły lepiej skakać, a trenerem był Krystian Długopolski, to tego trenera się wyrzuca. To odpowiedź pojawia się sama dlaczego jest tak, a nie inaczej.
Prawie zawsze winą się obarcza trenera. Od dwóch lat polskich skoczków trenuje Thomas Thurnbichler i czy on ponosi jakąś winę za stan polskich skoków w wykonaniu panów?
- Trudno się do tego odnieść. Nie znam go od strony trenerskiej i nie miałem przyjemności z nim trenować. Równia pochyła w polskich skokach trwała już kilka dobrych lat. Nie jestem w środku, aby oceniać pracę Thomasa. Z reguły tak jest, że jak wszyscy nie skaczą to wina leży po stronie trenera. Musiałbym być w środku, aby coś powiedzieć. Nie wiem, jak wyglądał plan treningowy przed sezonem i jak się wszyscy przygotowywali do startów. Może tak być, że trochę winy jest po stronie szkoleniowca. Z drugiej strony widzimy, jak wygląda sytuacja. Alexander Stoeckl odchodzi i jest wielkie zamieszanie. W skokach nie chodzi o to, aby robić zamieszenie, ale o to, aby robić wyniki. Spokój jest więc bardzo potrzebny.
Brakuje chyba przede wszystkim też młodzieży, bo od wielu lat cały ciężar spoczywał na trójce - Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Piotr Żyła. Ostatnio Paweł Wąsek dał sporo nadziei, bo kręcił się w pierwszej dziesiątce Pucharu Świata, ale czegoś zabrakło, aby doskoczyć do podium.
- Paweł jest zawodnikiem, który ma papiery na dobrego skoczka. Ma to coś i warto w niego inwestować. To może być trzeci wielki po Małyszu i Stochu. On może nasze skoki pociągnąć, ale potrzebuje spokoju. Jeśli zadomowi się w czołówce to będzie mu łatwiej.
Za chwilę mamy mistrzostwa świata w Trondheim. Tak patrzę na nasze sukcesy i widzę ostatnie trzy imprezy ze złotymi medalami (2019 Dawid Kubacki, 2021 i 2023 Piotr Żyła). To tym razem chyba czekają nasz pierwsze od dawna mistrzostwa nie tylko bez złota, ale także bez medalu.
- Mamy dużo nerwowych ruchów, które są niepotrzebne. Przed każdą większą imprezą potrzebny jest spokój, którego nie mamy. Nie rozdawajmy jednak medali przed mistrzostwami. Były takie przypadki, w których jechaliśmy bez większej formy. My jechaliśmy na mistrzostwa do Falun, nie byliśmy faworytami, a zdobyliśmy drużynowo brązowe medale. Wtedy jednak czuliśmy się mentalnie i fizycznie mocni. Nie pokazywaliśmy przed Falun dobrych skoków, ale w sercu czuliśmy, że możemy dobrze skakać. Nie wiem, jak wygląda sytuacja teraz i czy chłopacy czują się na tyle mocni, aby zebrać się i walczyć o medale. Niestety skoki technicznie nie wyglądają dobrze u naszych reprezentantów. Jak patrzymy na Dawida i Piotrka to brakuje im do dobrych skoków. Ich na to stać, ale potrzebny jest spokój, wiara i kilka dobrych skoków. Czasami jest tak, że wystarczy 5-6 dobrych skoków i wraca się na dobre tory. Może oni wrócą? Nie wiem.
Dużo słów o spokoju i mentalności. Spokoju jednak nie ma. Całe zamieszanie ze zwolnieniem Alexandra Stoeckla pokazało, że nie jest najlepiej. Co sądzi pan o tym wszystkim? Tym bardziej, że Stoeckl uznawany był za kogoś, kto będzie mógł zbawić polskie skoki, bo CV ma imponujące.
- Nie da się zmienić skoków w pół roku. Od lat jest tyle zaniechań w większości polskich sportów zimowych. W Austrii, Norwegii i w Niemczech rodzą się talenty, tylko nie w Polsce. My nie mamy po prostu systemu szkoleniowego. W momencie, kiedy możemy pozyskać tę wiedzę od najlepszych na świecie to my się ich pozbywamy. Stoeckl to legenda, która ma wiele sukcesów i wie, jak je osiągać. Pozbyliśmy się go w sposób - śmiem powiedzieć - chamski. Tak się spraw nie załatwia. My oczekiwaliśmy od niego, aby przez pół roku wyprostował system i zaniechania z kilku lat. Żeby to wyprostować to potrzeba mądrych ludzi i czasu. Nie do końca wiem, co robił Stoeckl w Polskim Związku Narciarskim przez pół roku, ale jedno jest pewne. Mieliśmy go przez pół roku, brał jakąś pensję, a my teraz nie mamy ani Stoeckla, ani pieniędzy. Wizerunkowo wypadliśmy kiepsko i pytanie, kto przyjdzie do Polski jeżeli my pozbywamy się takiej legendy, jak on? Kto z poważnych trenerów nam zaufa?
Ostatnio na temat tego rozstania wypowiedział się także poważny trener Alexander Pointener, który ostro skrytykował ten ruch.
- Mamy taką dziwną naturę. Nie my, ale działacze, którzy zarządzają PZN. Ja zadam takie pytanie. My mamy w Polsce dobrych szkoleniowców, ale gdzie oni są? Gdzie jest Piotr Fijas? Pozbywamy się kogoś, kto był ojcem sukcesów Adama Małysza. Gdzie on jest? Nie ma go. Gdzie mieliśmy Roberta Mateję przez ostatnich kilka lat? Nie było go w Polsce. To człowiek, który prowadził kadrę B, gdy ja w niej byłem. Byliśmy zawodnikami, którzy nie łapali się do pięćdziesiątki w FIS Cup, a on po roku zrobił z nas zawodników, którzy wygrywali Puchar Kontynentalny. Gdzie on był? Musiał szukać pracy w Czechach. Następny to Krystian Długopolski, czyli człowiek, który ruszył kobiece skoki. Gdzie on teraz jest? Jego teraz też nie ma i można takie przykłady mnożyć. Jeżeli my bierzemy kogoś na trenera, który nie ma zielonego pojęcia, a ma plecy, bo jest spokrewniony z kimś, kto zarządza Polskim Związkiem Narciarskim to takie mamy wyniki.
Słowo zaniechania pojawia się w pańskiej wypowiedzi wielokrotnie. To jasny przytyk w stronę PZN. Czy to jasno można powiedzieć, że największą winę ponosi prezes Adam Małysz i wszyscy dookoła? Wielu kibiców twierdzi, że Adam Małysz nie jest dobrym prezesem.
- Powiem tak. Były prezes Apoloniusz Tajner powiedział, że Stoeckl odszedł honorowo. Pytanie czy nie dobrze by było, aby niektórzy działacze też honorowo odeszli? Tak, aby do zarządu weszły osoby z doświadczeniem sportowym, ale także z żyłką biznesową, aby to podciągnąć. To jest plan na wiele lat. My musimy budować nie tylko skoki, ale przede wszystkim polskie sporty zimowe. My nie mamy narciarstwa alpejskiego, nie mamy kombinacji norweskiej. My nie jesteśmy narodem, który nie ma talentów, ale narodem, który nie ma systemu szkoleniowego. Dopóki nie będziemy mieć tego systemu to możemy opowiadać i mówić, ale nic się nie zmieni.
Pewnie przez najbliższy rok niewiele się zmieni. Czas rozliczeń przyjdzie po igrzyskach olimpijskich w Mediolanie, ale na ten moment nie mamy prawa być optymistami. Zgadza się?
- Mamy prawo być optymistami, ale pytanie czy idziemy dobrą drogą? Czy nasza droga jest dobra? Nie jest możliwe, aby talenty rodziły się tylko w innych krajach, a nie u nas. Talenty trzeba odpowiednio prowadzić i system, który tym zarządza. Nie możemy polegać na jeden dyscyplinie i trzech zawodnikach. Cała karuzela kręciła się na skokach na jednym, dwóch czy trzech zawodnikach. Nie tędy droga.
Tak mieszka Adam Małysz. Dom Orła z Wisły to prawdziwa perełka. Zobaczcie zdjęcia: