Julia Wieniawa długo kazała czekać na swój debiutancki album studyjny. Zapowiadany od lat krążek OMAMY ukazał się oficjalnie 17 czerwca. Można powiedzieć, że tym samym artystka udowodniła, że rzeczywiście warto czekać na to, co dobre, a taki właśnie jest jej longplay. Jak mówi sama Julia, OMAMY są symbolicznym zamknięciem pewnego etapu w jej życiu i to rzeczywiście czuć. Gwiazda celowo nie zamieściła na nim kawałków, które stanowią pierwsze pozycje w jej muzycznym CV. Nie znajdziemy tu ani Na zawsze, ani Oddycham, ani też zdecydowanie największego hitu w jej repertuarze, czyli energicznego Nie muszę. Najstarszym utworem, który trafił na OMAMY, jest napisana przez Mery Spolsky SMRC.
Skoro mówimy o osobach, które pracowały nad krążkiem i pozwoliły Julii wydobyć z niej to, co najlepsze, to nie sposób nie docenić pracy, jaką wykonali Kasia Lins i Arek Kłusowski. Przedstawiciele alternatywnego popu, którzy na co dzień z powodzeniem prowadzą własne muzyczne kariery, sprawili, że słuchając krążka, słuchacz może odnieść wrażenie, jakby każde kolejne wyśpiewane słowa były autorstwa samej piosenkarki. To, co szczególnie mocno mnie zachwyca i pozwala nazywać Julię pełnoprawną artystką muzyczną, to to, że widać, iż nie korzystała ze swojej popularności i pozycji, tworząc OMAMY. Pewnie wielu z was pomyślałoby, że Julia Wieniawa, o której kochają pisać serwisy plotkarskie, nagra płytę do granic możliwości komercyjną, a wcale tak nie jest. Wokalistka nie sięgnęła po najbardziej topowych producentów, takich jak Tribbs czy Hotel Torino. Tu mamy do czynienia z kompozycjami Maćka Sawocha, Kubę Karasia czy Wojtka Urbańskiego. OMAMY to solidny album inspirowany alternatywnymi i elektronicznymi brzmieniami.
Julia Wieniawa - recenzja płyty OMAMY
Nie można też nie docenić progresu, jaki Julia zaliczyła pod względem zdolności wokalnych. Z pewnością to zasługa zajęć, na które artystka stale uczęszcza. Rozpiętość jej głosu jest znacznie większa niż chociażby w 2018 roku, gdy ukazało się Nie muszę. Słuchając Rozkoszy, Mi nie żal czy Milczysz, nie sposób nie zauważyć różnicy. Nawet mniej wprawiony słuchacz jest w stanie je dostrzec. Na samym początku kariery muzycznej Julia śpiewała znacznie niższym, a nawet można było odnieść wrażenie, że nieco wymuszonym głosem imitującym chrypkę.
OMAMY to eklektyczna, ale przy tym bardzo spójna płyta, która pozwala nam zajrzeć wgłąb artystycznej duszy Julii Wieniawy. Znajdziemy tu zarówno popowe bangery, jak i emocjonalne ballady. To manifest śmiałej, sensualnej, ale przy tym niezwykle delikatnej dziewczyny, która w 2023 roku będzie obchodzić swoje medialne dziesięciolecie. Śmiem nawet twierdzić, że spośród wszystkich projektów, w jakich powstanie do tej pory się zaangażowała, ten jest najbardziej osobistym. Nie kierujcie się swoimi uprzedzeniami, tylko dajcie szansę temu longplayowi. Mocno wierzę, że dobra muzyka broni się sama, a krążek Julii Wieniawy to właśnie kawał dobrej, nieoczywistej muzyki i powiew świeżości na polskim rynku.