Artystka zdaje się nie próżnować. Bez większych przerw w karierze regularnie wydaje albumy, co z pewnością przełożyło się na jej obecny sukces. Ogromnym zastrzykiem okazało się ponowne nagrywanie jej starych albumów. Nie jest to jednak zwykły chwyt marketingowy, jak mogłoby się wydawać.
Taylor wpadła w pułapkę zgotowaną przez jej wytwórnię, z którą podpisywała kontrakt jeszcze w 2005 roku, na samym początku swojej kariery. Jej ówczesny szef sprzedał prawa do muzyki Taylor innej wytwórni i to nie byle jakiej. Właścicielem był niejaki Scooter Braun, który wielokrotnie próbował zniszczyć karierę dziewczyny. Taylor była zrozpaczona.
Wkrótce Taylor Swift postanowiła nagrać własne wersje piosenek, do których wciąż miała prawo, dzięki którym słuchacze nie będą wspierać biznesu budowanego na jej nieszczęściu. Wtedy też w 2021 roku światło dzienne ujrzała pierwsza wersja jej drugiego w historii studyjnego albumu Fearless, a później tego samego roku Red.
Fani są wniebowzięci, ale jest też druga strona medalu
Piosenkarka bezwzględnie przejmuje najwyższe pozycje na listach przebojów. Słuchacze na całym świecie zwracają uwagę na przytłaczającą ilość nowych wydań artystki. Niektórzy dostrzegają w tym spisek, podejrzewając, że artystka robi to tylko po to, by nie dopuścić do topki innych twórców.
Taki zarzut padł ostatnio ze strony fanbase’u Charli XCX, który oskarża Taylor o blokowanie jej na listach w Wielkiej Brytanii. Limitowana edycja jej kwietniowej płyty The Tortured Poets Department miała premierę w podobnym czasie, co nowa płyta Brat. Podobny przypadek wcześniej odnotowano z Billie Eilish, kiedy w dniu premiery jej nowej płyty HIT ME HARD ANS SOFT Taylor wrzuciła trzy nowe wersje swojego albumu.