„Miejsce” Andrzeja Stasiuka to nie jest długie opowiadanie, lecz pobudza do myślenia. Autor wykazał się w nim niemałą sztuką przekazywania treści. Ty też możesz powiedzieć dziewczynie, że bardzo ci się podoba, ma oczy jak sarna i chód jak łania. Nie wiesz jednak, jak wtedy zareaguje. A możesz jej także powiedzieć „Merci”. I wystarczy. Ona już wszystko zrozumie.
Rozsiądź się wygodnie i przeczytaj albo posłuchaj trochę o „Miejscu”. Być może odnajdziesz w nim coś, co miałeś pod nosem, a nie potrafiłeś tego dostrzec. Uszy na baczność, zaczynamy!
Andrzej Stasiuk - Miejsce: najważniejsze informacje
Akcja utworu Andrzeja Stasiuka dzieje się w niewielkiej wiosce w Beskidzie Niskim, która, niegdyś zamieszkiwana przez Łemków, teraz pozostała pusta i
opuszczona. Bohaterowie spotykają się przy pozostałościach cerkwi, która została przeniesiona do muzeum. Narrator kilkakrotnie wspomina dawne czasy i snuje wyobrażenia, jak mogło wyglądać powstawanie nieistniejącej już świątyni.
Jeśli chodzi o bohaterów, to jest ich tylko dwóch. Pierwszy to narrator, drugi mężczyzna z aparatem. Jak widzisz, nie ma ich wielu, dlatego zapamiętanie
ich to prościzna. Pierwszy z nich jest gadułą, który towarzyszy nam podczas lektury. To on rozważa czas teraźniejszy, wyobraża sobie przeszłość i snuje
wizje przyszłości. Z kolei leśny amator fotografii jest tylko „popychaczem” historii do przodu. Zadaje jedynie krótkie pytania.
Musisz także wiedzieć, że „Miejsce” jest jednym z wielu opowiadań zawartych w książce „Opowieści galicyjskie” autorstwa Andrzeja Stasiuka. Co ciekawe, pozycja ta nie powstała od razu w całości. Wcześniej poszczególne fragmenty były cyklicznie publikowane w „Tygodniku Powszechnym”. Dopiero kiedy ludzie wyrywali sobie z rąk czasopismo, by jak najszybciej przeczytać następne opowiadania, wydano je w formie książki. „Miejsce” nie jest długie, ma zaledwie kilkanaście stron.
Andrzej Stasiuk - Miejsce: streszczenie
Akcja „Miejsca” rozpoczyna się w lesie, na pozostałościach starej cerkwi. Narrator zostaje zaczepiony przez przechodzącego turystę z aparatem. Prowadzą rozmowę na temat tego, co tutaj było. Tam, gdzie się aktualnie znajdują, niegdyś stała piękna cerkiew, która ze względu na wiek oraz zniszczenia została przeniesiona do muzeum. Narrator mówi o szarym prostokącie ziemi i płatku ziemi wyglądającym jak zdarta skóra. Ma na myśli pustkę, ranę oraz uczucie straty, jakie pozostało po zabraniu świątyni. Ale, zaraz... Zapytasz, jak to zabrano cerkiew? No właśnie, to dobre pytanie. Tak samo zaskoczony był fotograf, kiedy dowiedział się tej rewelacji od narratora. Odpowiedź? Normalnie, po kawałku. Zajęło to dwa miesiące, a po świątyni zostało wyłącznie wspomnienie..
Naszego narratora bierze na wspomnienia. Mówi o początkach powstawania cerkwi. Wyobraża sobie, jak musiało wyglądać jej budowanie. Kiedy zaczęto, w jaki sposób stawiano ściany, rozważa nawet grubość pni potrzebnych do złożenia solidnej konstrukcji. Można stwierdzić, że to taki miejscowy freak. Mówi nam także, jak rozmawiał ze starszymi mieszkańcami o czasach ich młodości. Nie zdziwi cię pewnie, jak usłyszysz, że kiedyś zimy to były zimy, a gorące lata to były gorące lata. Tak… Kiedyś to były czasy, teraz czasów już nie ma. Narrator cały czas obserwuje przechodzącego fotografa. Kiedy ten robi zdjęcia otoczeniu, nachodzi go myśl, że być może przez przypadek udało się sfotografować przestrzeń, w której kiedyś był ikonostas, czyli taka ozdobna ściana cerkwi. W narratorze budzi się nostalgia, że coś, z czym miał styczność, co widział, oglądał i czuł, nagle znika i pozostaje pustka.
Rozmowa bohaterów toczy się dalej. Oni właściwie przez całe opowiadanie wymieniają się wyłącznie krótkimi zdaniami. Fotograf pyta: „będą budować?”. Narrator odpowiada: „nie wiem, ponoć tak”. I tyle. Żadnych bliższych relacji i żadnych zbędnych słów.
Kiedy narrator przestaje snuć wyobrażenia na temat budowy cerkwi, zaczyna rozprawiać o ikonach i przedmiotach będących na wyposażeniu każdej świątyni prawosławnej. Zaraz jednak zaczyna wspominać interesujące spotkanie z pewnym starcem. Gość miał tyle lat, że przynajmniej od dwóch powinien leżeć w grobie. Do cerkwi przywoziła go jednak rodzina mieszkająca aż kilkanaście kilometrów dalej. Staruszek miał dziewięćdziesiąt lat, rzekomo jasny umysł, ale niestety jego ciało było sparaliżowane. Kiedy odwiedził cerkiew, opowiadał narratorowi o swoim życiu, o tym, gdzie był, o tym, że jego ojciec kładł dach oraz o tym, że właśnie w tej świątyni został ochrzczony. Kiedy o wszystkim opowiedział, wszystko pokazał, stwierdził, że już może umrzeć.
A narrator dalej snuje swoje rozmyślania o cerkwi. O tym, jak powstawała i o tym, jak się wspinał na jej strych, kiedy już opustoszała. Rozważania o starych czasach znowu przerywa mu fotograf, mówiąc, że „jednak dobrze by było, gdyby tę cerkiew na nowo zbudowali…”.
Na koniec narrator wspomina o tym, jak cała konstrukcja zaczęła niszczeć. Budynek był opuszczony, nikt z niego nie korzystał. Wszystko zaczęło się sypać, pojawiło się próchno, na ścianach znajdowało się mnóstwo bakterii, roztoczy i owadów. Do czasu aż nie przyjechała ekipa z muzeum, czyli konserwatorzy. Specjalnymi mazidłami zatrzymali rozkład cerkwi, ale kiedy już to zrobili, to śmierdziało, jak w jakimś szpitalu. A potem to już sam wiesz co… Rozbiórka na części, deski w płachty, na pakę auta i do muzeum.
Ostatnia rozmowa naszego sentymentalnego narratora z fotografem zamyka się w dwóch zdaniach. Kiedy amator leśnych zdjęć zapytał, gdzie znajdowało się wejście, to w odpowiedzi usłyszał, że dokładnie w miejscu, w którym stoi, był kiedyś próg.
Andrzej Stasiuk - Miejsce: opracowanie
Znasz już treść opowiadania oraz poznałeś najbardziej rozgadanych bohaterów w historii lektur. O czym jednak mówi „Miejsce”, gdybyśmy mieli się mu bliżej przyjrzeć? Przede wszystkim to rekonstrukcja tego, co było. Zauważ, że to właśnie na tym skupia się większa część opowieści. To także spojrzenie na zmiany dziejące się tu i teraz oraz próba spojrzenia w przyszłość.
W „Miejscu” istotne jest, by dostrzec drugie dno, które kryje się w sposobie opowiadania historii cerkwi przez narratora. No bo przecież jej nie ma, a fotograf widzi tylko brudny prostokąt ziemi. Dokładna obserwacja pozwala jednak zauważyć, gdzie były ściany, a z pomocą kogoś, kto znał tamten budynek, możliwe staje się nawet odtworzenie dokładnego położenia ikonostasu. Pamiętasz, czemu zdecydowano się przenieść cerkiew do muzeum? Bo została opuszczona, nikt już do niej nie zaglądał, była pusta, zostawiona sama sobie. Spowodowało to jej próchnienie i gnicie. Jeszcze trochę, a wszystko obróciłoby się w pył. Ta część interpretacji jest smutna. Mówi o tym, że „Miejsce” Andrzeja Stasiuka to nie tylko krótka opowieść o dwóch panach w lesie, ale także historia o niszczycielskim działaniu czasu.
Zarówno w „Miejscu”, jak i w pozostałych opowiadaniach Andrzeja Stasiuka można dostrzec zjawisko realizmu magicznego. Autor w sposób subtelny, bardzo poetycko opisuje ulotne chwile, wręcz nieuchwytne momenty fachowo nazywane imponderabiliami. Obrazowo przedstawia też opisy przyrody i miejsce dawnej cerkwi, dzięki czemu z łatwością możemy je sobie wyobrazić. No dobra, ale czym jest ten realizm magiczny? Terminu tego użyto po raz pierwszy prawie sto lat temu. Zakłada połączenie realistycznej poetyki z elementami zapożyczonymi z fantastyki. Wbrew logicznemu zaprzeczeniu, że coś może być jednocześnie realne i magiczne prawidłowe zastosowanie takiego zabiegu sprawia, że opisywana rzeczywistość lub postaci wydają się całkowicie naturalne. Andrzej Stasiuk w swojej prozie realizm magiczny wykorzystuje w bardzo subtelny sposób, dzięki czemu jego opowieści zyskują na lekkości. Zgłębiając „Opowieści galicyjskie”, przekonasz się, że wiara w Boga i chodzenie do kościoła nie muszą być ze sobą powiązane, a widzenie duchów zmarłych nie musi być czymś niezwykłym.
„Opowieści galicyjskie” powstały w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Mimo iż w zbiorze znajduje się ich aż piętnaście, to wszystkie są ze sobą połączone. Ich cechą wspólną jest lokalizacja. Stasiuk obrał sobie za cel Beskid Niski i zamieszkującą go społeczność. W każdej minipowieści odnajdziecie tego samego narratora, który obserwuje, zapamiętuje i dostrzega wiele szczegółów dotyczących przemian. Zwłaszcza że okres, na jakim skupia się Stasiuk, obejmuje czas transformacji z komuny do kapitalizmu. Zapytaj dziadka lub rodziców, co wtedy działo się w kraju. Dla wielu był to szok, na początku niełatwo było się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Beskid Niski to takie miejsce, gdzie czas wisi w powietrzu, przeszłość przeplata się z teraźniejszością, a teraźniejszość z przyszłością. Wydawać by się mogło, że to kolejne wydarzenia osadzone w oklepanej już rzeczywistości i nic nowego nie wnoszą. Nic bardziej mylnego! „Opowieści galicyjskie” dają radę i nawet po prawie dwudziestu pięciu latach od premiery tomu potrafią zachwycić.
To, co najbardziej urzeka w opowieściach Andrzeja Stasiuka, to ukazanie zamkniętej społeczności, która żyje z dnia na dzień i obija się o ściany domu, kościoła, sklepu i knajpy. Kiedy czas płynie, a z kalendarza wyrywa się kartki z kolejnymi minionymi datami, ludzie zamieszkujący Beskid Niski trwają niejako w zawieszeniu. Żyje im się dobrze z pradawnymi tradycjami, dawnymi wyobrażeniami i myśleniu osadzonym jeszcze w czasach ich dziadków, czyli mniej więcej w epoce dinozaurów. Kiedy przychodzi nowe, trudno jest im się odnaleźć.
Jednak Stasiuk nie skupia się wyłącznie na nieporadności zamkniętej w swoim wymiarze czasu społeczności. Zwraca także uwagę na wiążące się z tym emocje. Ich gwałtowność, prawdziwość oraz moc. Jeśli spodobało ci się „Miejsce” i zajrzysz do pozostałych opowieści galicyjskich, z pewnością dostrzeżesz, jak silnie i szczerze można przeżywać najpierwotniejsze z uczuć takie jak miłość, nienawiść, wrażliwość czy szczęście i jak cienka jest granica między czułością a furią. Każdy bohater jest na swój sposób wyjątkowy. Można ich porównać do niezwykłości zupy pomidorowej. Nieważne jak wielu kucharzy ugotuje ją według jednego przepisu i tak smak każdej z nich będzie inny.
Jeśli zainteresowały cię „Opowieści galicyjskie”, warto zerknąć na film pod tytułem „Wino truskawkowe” w reżyserii Dariusza Jabłońskiego. To bardzo udane przedstawienie prozy Stasiuka na wielkim ekranie, gdzie poetyckość i magia prezentowanego świata zdają się wychodzić poza kinowe płótno. Fabuła opowiada o policjancie Andrzeju, który ze stolicy przyjeżdża do Beskidu Niskiego. Co więcej, facet robi to na własną prośbę, by zapomnieć o wydarzeniach z przeszłości. Nie wie jednak, w co się pakuje. Mocno zakorzeniony w głowach społeczności komunizm, a także intensywne emocje dostarczają głównemu bohaterowi wielu wrażeń. Często mówi się, że film na podstawie książki nie może się z nią równać. W przypadku „Wina truskawkowego” nie zawiedziesz się. Produkcja jest bardzo przyjemna. Jeśli lubisz mocną, powodującą ciarki muzykę oraz rozczulające krajobrazy, czym prędzej ją sobie odpal. A jeśli jeszcze się wahasz, to dodam tylko, że na ekranach obok genialnego Mariana Dziędziela zobaczysz też piękne, słowackie kobiety. Bo musisz wiedzieć, że „Wino truskawkowe” to mariaż polsko-słowacki.
I na koniec kilka słów dla ambitnych
Na zakończenie warto powiedzieć co nieco o samym autorze książki. Andrzej Stasiuk jest wielokrotnie nagradzanym pisarzem, poetą i dramaturgiem. Jego dzieła tłumaczono między innymi na angielski, niemiecki, francuski, hiszpański i rosyjski. Stasiuka można poznać po mocnym charakterze i nieprzebieraniu w słowach. Powiedział kiedyś, że „każda książka jest porażką, ponieważ nie potrafi opisać ani nazwać świata tak, jak byśmy pragnęli. Dlatego zaczyna się następną i następną”. To pokazuje, że mamy do czynienia z gościem z charakterem, który pisze książki, które sam chciałby przeczytać, bo nikt inny jeszcze takich nie stworzył. Kilkukrotnie siedział w areszcie czy izolatce. Kiedy trafił do Beskidu Niskiego, postanowił tam zamieszkać. Na życie zarabiał jako stróż opisywanej w „Miejscu” cerkwi. Zajmował się tam turystami oraz drobnymi naprawami. Impulsem do napisania zarówno „Opowieści galicyjskich”, jak i omawianego opowiadania było rozebranie świątyni przez konserwatorów i przeniesienie jej do Nowego Sącza.