Spis treści
Bohaterstwo może przyjmować różne formy. Kiedy myślisz o tym pojęciu, pewnie przychodzą ci do głowy obrazy żołnierzy, powstańców, może rycerzy. A czy uważasz, że zwykły, szary człowiek też może być bohaterem? Zastanów się nad tym, słuchając streszczenia powieści „Mała apokalipsa” Tadeusza Konwickiego. Nie jest to utwór łatwy zarówno, jeśli chodzi o temat czy język, jak i kompozycję. Być może będziesz się czasami czuł zagubiony, ale bez obaw, wyjaśnimy ci wszystko po kolei.
Przeczytaj albo posłuchaj tego nagrania do końca i dowiedz się, czym jest bohaterstwo w czasach totalitaryzmu, jak może wyglądać apokalipsa i czego motywem może być samobójstwo.
Zacznijmy od tego, że głównym bohaterem i zarazem narratorem jest literat, który już od jakiegoś czasu boryka się z twórczą niemocą. Jego i tak nędzny żywot ma zakończyć akt samospalenia, na który mężczyzna decyduje się w imię protestu przeciwko przyłączeniu Polski do Związku Radzieckiego. Akcja toczy się w ciągu jednego dnia (jest to mniej więcej trzynaście godzin): od momentu przebudzenia bohatera, do jego pożegnania z przyjaciółmi i ze światem. Wraz z zagłębianiem się w lekturę coraz bardziej wyraźne staje się dla czytelnika, jak bardzo rozmywa się system wartości i tracą znaczenie ważne pojęcia, takie jak honor, godność i sens życia. Tadeusz Konwicki – autor powieści, często powtarzał: „świat psieje, małe są jego sprawy, coraz mniejsze”. Zdaje się, że to właśnie udało mu się pokazać w „Małej apokalipsie”. Oczami bohatera, odbywającego wędrówkę po mieście w poszukiwaniu sensu swojej ofiary, widzimy niszczejące budynki, zapadające się mosty, rzeczywistość w stanie destrukcji. Te obrazy popychają bohatera do refleksji, że jedyną wartością, którą można i trzeba jeszcze ocalić, jest imię narodu. Dlatego decyduje się na akt samospalenia, próbując własnemu życiu nadać jakieś znaczenie. Zdał sobie bowiem sprawę, że jest jedynym człowiekiem, który rozumie znaczenie wolności w świecie zdominowanym przez system; świecie zamieszkałym przez ludzi, którzy nie potrafią już dokonywać własnych wyborów, którzy jedynie odgrywają role narzucone im z góry.
Bohater wypowiada w pewnym momencie swoje postulaty. Posłuchaj ich i postarać się przemyśleć: „Po pierwsze, dobrowolność. Wy lubicie szantaż, paskudny, duszny szantaż moralny. Po drugie, bezinteresowność. Wy lubicie natychmiastowe nagrody, wy jesteście rzeczowi. Po trzecie, zgoda na przegraną. Wy nie lubicie przegrywać. Nie lubicie za wszelką cenę. Jesteście płodem swego czasu. Jesteście nieładni jak czas, który wydał was na świat”. Pamiętaj, że słowa te padają z ust człowieka, który został w ramach działań opozycyjnych wyznaczony do popełnienia samobójstwa w imię protestu przeciwko przyłączeniu Polski do Związku Radzieckiego.
Mała apokalipsa - bohaterowie
Zauważyłeś pewnie, że jak dotąd nie przedstawiliśmy ci głównego bohatera powieści z imienia i nazwiska. Jest tak nie bez powodu. Tadeusz Konwicki postanowił uczynić go postacią anonimową. W dalszej części opracowania dowiesz się, czemu ten zabieg służy. Na razie wystarczy, jeśli zapamiętasz, że główny bohater „Małej apokalipsy” to mężczyzna w średnim wieku, który mieszka w centrum Warszawy, a z zawodu jest pisarzem. Niestety od siedmiu lat doskwiera mu brak weny twórczej, przez co nie jest w stanie niczego napisać. Od dłuższego czasu zmaga się też z uporczywymi myślami o samobójstwie. W zasadzie nie zastanawia się nad tym, czy odebrać sobie życie, ale jak to zrobić godnie. Chce bowiem, aby jego śmierć była sygnałem dla potomnych, żeby stała się czymś wartościowym. Interesuje się przy tym polityką. Swego czasu należał nawet do partii rządzącej. Po tym, jak został z niej wyrzucony, zaangażował się w działalność opozycji. Niestety i tam nie zagrzał zbyt długo miejsca. Zniechęcił się szybko, twierdząc, że opozycjoniści nie potrafią działać sprawnie. Po wszystkich tych wydarzeniach zaczął mówić o sobie jako „wolnym anonimie”.
Aby łatwiej było ci zrozumieć konstrukcję głównego bohatera, posłuchaj jeszcze trochę o jego osobowości. To człowiek zgorzkniały, wyjątkowo pesymistycznie nastawiony do życia, rozczarowany nim. Z trudem przychodzi mu funkcjonowanie w rzeczywistości, a trzeba podkreślić, że jest to rzeczywistość państwa totalitarnego. Nie potrafi odnaleźć się w społeczeństwie, czuje się wyobcowany. Jego życie kręci się wokół formułowania krytycznych ocen systemu, rządzących i postawy swoich rodaków. Przewiduje, że jego kraj zmierza ku rychłemu upadkowi i jest to katastrofa nieunikniona. Nie można mu przy tym odmówić niezwykłych zdolności obserwatorskich. Bez trudu dostrzega ludzką dwulicowość, niebezpieczne posunięcia władzy i nieudolność działaczy opozycyjnych. Wszystko to w połączeniu z twórczą niemocą i dawno już przebrzmiałą zagraniczną sławą, której nijak nie potrafi wskrzesić do życia, składa się na obraz nędzy tego człowieka.
Teraz przejdźmy do pozostałych postaci, które odgrywają ważną rolę w powieści „Mała apokalipsa” Tadeusza Konwickiego.
Kobiałka – sąsiad głównego bohatera. Jest dygnitarzem, co znaczy, że zajmuje ważną pozycję w partii rządzącej. Należy do nielicznego grona osób, którym udało się zachować resztki przyzwoitości w tych parszywych czasach. Jest uczestnikiem spotkania z radzieckim sekretarzem – to bardzo ważne wydarzenie w życiu partii. Wtedy właśnie podejmuje decyzję, że najwyższy czas wycofać się z życia publicznego. Postanawia więc wywołać publiczny skandal i rozbiera się do naga podczas przemówienia, które powinien wygłosić na spotkaniu. Wszyscy uznają go za wariata, w wyniku czego zostaje przewieziony do szpitala psychiatrycznego. Kobiałka doskonale wiedział, co robi. Ten ruch zapewnił mu bowiem „bezpieczną” przyszłość.
Edward Szmidt – jest filozofem sympatyzującym z marksizmem. Prowadzi wykłady na temat aluzji dla urzędników, którzy pracują w dziale cenzury. Do jego obowiązków należy również sprawowanie nadzoru nad sprawą sprzedaży województwa zielonogórskiego Niemcom. Został w powieści przedstawiony jako człowiek fałszywy i kłamliwy. Mało tego, święcie wierzy w ideały partii i w to, że lada moment Rosja stanie się krajem, do którego wszyscy będą chcieli należeć.
Sacher – był członkiem Biura Politycznego, ale teraz przeszedł już na emeryturę. Kiedyś odznaczał się niezwykłą wiedzą i ogromnym zaangażowaniem w działania partii rządzącej. Wraz z upływem lat zmieniał się jednak, a jego sprawny umysł powoli przegrywał walkę z postępującą starością. Koniec końców stał się zagubionym, bezradnym staruszkiem, który trudnił się głównie tym, żeby strzec jak oka w głowie swoich pamiętników. Zawarł w nich własne oceny systemu totalitarnego, nic więc dziwnego, że nie chciał, by dostały się w niepowołane ręce.
Tadzio Skórko – jest postacią niejednoznaczną. Na początku wydaje się zwykłym, młodym chłopcem, który pochodzi z prowincji. Sam o sobie mówi, że urodził się w Starogardzie, a jego ojciec znał nawet osobiście głównego bohatera „Małej apokalipsy”. Z czasem jednak okazuje się, że Tadzio Skórko prowadzi podwójne życie i jest tajnym agentem, który został przez władzę wyznaczony do pilnowania głównego bohatera. Kiedy zostaje zdemaskowany, przyznaje, że jest niespełnionym poetą, a praca dla uzurpatora pozwala mu chociaż w części zaspokoić dawne ambicje. Łatwo wzbudza zaufanie, popisuje się znajomością na pamięć fragmentów dzieł bohatera. Jego postać jest symbolem sprzedawczyków, którzy gotowi są posługiwać się kłamstwami i manipulacjami, a nawet zdradzić dla osiągnięcia własnych korzyści. Jest zwykłym wyrobnikiem w służbie systemu, ale kompletnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Wystarczy mu poczucie zaspokojenia próżności.
Hubert – jest bardzo podobny do głównego bohatera. Przyjaźnili się nawet w czasach, kiedy oboje należeli do ruchu opozycyjnego. Teraz odwiedza pisarza już rzadko, a każda taka wizyta zwiastuje kłopoty. Kiedyś Hubert był bardzo aktywnym opozycjonistą: zbierał podpisy pod petycjami, a nawet próbował odebrać sobie życie w imię walki z systemem. Wszystkie te wydarzenia wpłynęły na niego bardzo źle, stał się człowiekiem o słabym zdrowiu i wątłej psychice. Podobnie jak główny bohater, nie widzi sensu w życiu.
Rysio Szmidt – jest wiernym i oddanym towarzyszem Huberta. Również jest pisarzem i działa w szeregach opozycji. Co ciekawe, ma na to nawet przyzwolenie od władzy. Marzy o międzynarodowej karierze i sławie, dlatego pisze tak zwaną „prozą amorficzną”. Ma się za lepszego i bardziej utalentowanego pisarza niż główny bohater, co sprawia, że w powieści został przedstawiony jako postać dwulicowa o niejednoznacznej postawie moralnej. Jest też bratem bliźniakiem Edwarda Szmidta. Pamiętasz? Mówiliśmy już o nim. To ten kłamliwy filozof, który prowadzi wykłady dla pracowników działu cenzury.
Władysław Bułat – ceniony w środowisku reżyser filmowy z ambicjami na wielką karierę. Robi wszystko, żeby tylko zyskać poklask i móc kręcić filmy dla mas. Na pozór wydaje się związany z opozycjonistami, ale kiedy tylko zawieje korzystny wiatr, jest w stanie współpracować również z partią. Wszystko dla własnych zysków. I tak myśli o opuszczeniu kraju i wyjeździe do Ameryki Południowej.
Jan – kolejny pisarz i kolejny samotnik w „Małej apokalipsie”. To mężczyzna w podeszłym wieku, który przygotowuje się do odejścia z tego świata w zupełnym odosobnieniu. W czasach swojej młodości był bardzo cenionym i poczytnym pisarzem. Uchodził nawet za autorytet moralny i duchowego przewodnika opozycjonistów. Wszystko zaczęło się psuć, kiedy odszedł od żony: uzależnił się wtedy od alkoholu, zamknął w domu i odciął od innych ludzi. Nic więc dziwnego, że z czasem jego współtowarzysze zaczęli o nim zapominać. Teraz otrzymuje wysoką emeryturę, co świadczy najpewniej o tym, że jest dawnym współpracownikiem partii. To oraz fakt, że stale kontaktuje się z ludźmi z Zachodu, sprawia, że służby specjalne nie odstępują go na krok. Ze względu na dawną świetność Jan jest swoistym autorytetem dla głównego bohatera, który jego właśnie zapyta o zdanie, kiedy będzie się decydował na popełnienie samobójstwa w imię walki z systemem.
Okej, a teraz przyjrzyjmy się pokrótce żeńskim postaciom w utworze. Są to tylko dwie panie, ale obie odegrają istotną rolę w przebiegu wydarzeń fabularnych. Gotowy?
Halina – jest ważną postacią ze względu na jej działalność i wiedzę. To młoda dziewczyna, która wiele jest w stanie zrobić dla opozycjonistów. Co więcej, jest specjalistką od technik samospalenia, które dla naszego głównego bohatera są bardzo przydatne. To ona została przydzielona do zadania przygotowania pisarza do popełnienia samobójstwa. Jest niezwykle zaradna i potrafi załatwić niemal wszystko. Udaje jej się między innymi zdobyć zagraniczne zapałki i rozpuszczalnik o niezawodnym działaniu. Jest blisko związana z Hubertem. Miała też zrobić głównemu bohaterowi zastrzyk przeciwbólowy, ale niestety tego popołudnia została aresztowana, musiał więc zastąpić ją Marek.
Nadzieżda – to rosyjsko brzmiące imię naprawdę warto zapamiętać. Nadzieżda jest bowiem kochanką głównego bohatera. Ich romans nie trwa długo, ale jest bardzo intensywny i mocno wpływa na naszego pisarza. Kobieta jest piękną, rudowłosą Rosjanką, podobno jej babcia była miłością Lenina. Mówi się, że do Polski przyjechała z mężem – rosyjskim dyplomatą. Rozwiodła się jednak i zaczęła prowadzić bujne życie towarzyskie, wiążąc się z Polakami. Sama o sobie mówiła, że od dawna jest zakochana w głównym bohaterze i pragnie go poznać. Jest pokusą, przez którą mężczyzna zaczyna się zastanawiać nad zasadnością swojego samobójstwa. Nadzieżda angażuje się w tę relację na tyle, że proponuje mu nawet, że podpali się razem z nim.
Mała apokalipsa - streszczenie
Pamiętaj, że akcja „Małej apokalipsy” zamyka się w jednym dniu i trwa około trzynastu godzin. Ze względu na skomplikowaną budowę utworu, czasami możesz mieć inne wrażenie. Może ci się wydawać, że nastała inna pora roku, inny miesiąc albo nawet inny rok, ale bez obaw. To wszystko zabiegi celowe.
Skoro jeden dzień, to akcja zaczyna się o poranku. Nasz bohater otwiera oczy, budząc się z dziwnego snu. Jest jesień, na zewnątrz szaro i pochmurnie, w oddali widać Pałac Kultury. Dzień zaczyna od papierosa. Wie, że w ten sposób skraca sobie życie, ale ta myśl go nie martwi. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, od dziecka marzy o tym, żeby popełnić samobójstwo. Teraz jest właściwie pewien, że tego właśnie chce i szuka tylko sposobu, w jaki mógłby to zrobić z godnością. Paląc papierosa, rozmyśla o dziwnym śnie, który towarzyszył mu całą noc. Śniły mu się zęby, trzymał je w garści i przyglądał im się wnikliwie. W jednym dostrzegł nawet plombę. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że zrozumiał w tym śnie sens istnienia i upływu czasu, a także bytów poza życiem. Kiedy snuje te refleksje, za oknem toczy się normalne życie. Miasto budzi się i zaczyna tętnić swoim naturalnym rytmem. W pierwszej scenie ważny jest również pająk. Konwicki zwraca na niego uwagę, więc i my to zrobimy. Bohater koegzystuje w pokoju z pająkiem, którego dokarmia, a nawet pomaga mu w polowaniu.
Do porannych czynności głównego bohatera „Małej apokalipsy” należy również modlitwa. Modli się żarliwe za siebie, za bliskich i zmarłych przyjaciół. Wypowiada przy tym własne słowa, zamiast ustalonych formuł i żegna się wielokrotnie, jakby chciał odpędzić złe myśli. Złe myśli, czyli myśli o samobójstwie i czekającym go końcu. Zastanawia się nawet, jakie to będzie uczucie, czy poczuje ukłucie w klatce piersiowej? Desperacko szuka kolejnego papierosa, ale nie udaje mu się go znaleźć. Wtedy rozlega się dzwonek do drzwi. To Hubert i Rysio. Pamiętasz? Mówiliśmy o nich w części poświęconej bohaterom. To ci, których wizyty zawsze zwiastują kłopoty albo przynajmniej duże zmiany w życiu, dlatego pisarz drzwi otwierał z lekkim niepokojem. Przypominał sobie, jak wiele razy stracił przez nich pracę, jak został pozbawiony praw obywatelskich, jak narażali go na szykany i nakłaniali do podpisywania petycji przeciwko reżimowi. Utrzymująca się napięta atmosfera skłoniła bohatera do zaproponowania gościom kieliszka wódki. Potem rozmowa zmieniła tory i mężczyźni wymienili się poglądami o obecnej sytuacji politycznej – w ich oczach kraj umierał.
Kiedy alkohol zaczął już działać, Hubert i Rysio przeszli do sedna swojej wizyty. Wprost poprosili pisarza o dokonanie aktu samospalenia pod budynkiem Centralnego Komitetu Partii i to jeszcze dziś o godzinie ósmej wieczorem. Wyobrażasz sobie pewnie, jakie reakcje musiało to wywołać w głównym bohaterze. Owszem, myślał o śmierci, ale oczekiwania kolegów zwaliły go z nóg. Nastały pertraktacje, w trakcie których mężczyźni tłumaczyli, że nazwisko pisarza jest znane i w kraju, i za granicą, że jego samospalenie będzie wymownym symbolem, że będzie to akt majestatyczny. Nie przyjmowali żadnych kontrargumentów. Wychodząc, polecili pisarzowi, żeby o godzinie jedenastej zjawił się na ulicy Wiślanej sześćdziesiąt trzy, gdzie spotka się z Haliną i Nadzieżdą.
Teraz bohater został sam z trudną decyzją do podjęcia. Musiał wybrać między honorową śmiercią a niehonorowym życiem. Zmagał się z tymi myślami, stojąc pod prysznicem. Znów usłyszał dzwonek do drzwi. To starszy pan, fachowiec, który przyszedł do niego z poleceniem odcięcia gazu. Bohater zaprosił go do środka i polecił odcięcie również prądu, bo dzisiaj i tak umrze. Mężczyzna nie traktuje go poważnie i rzuca, że dzisiaj nie jest najlepszy dzień na umieranie, bo całe miasto cieszy się na przyjazd „ruskiego” sekretarza. Wykonuje swoją pracę, a wychodząc, zatrzymuje się na chwilę przy płaszczu pisarza. Mężczyzna chętnie oddaje go fachowcowi, prosząc, żeby nosił go i westchnął czasem nad jego duszą. Zwróć uwagę, że i słowa, i zachowanie bohatera wskazują na całkowite pogodzenie się z nadchodzącą śmiercią. Wrócił do pokoju, rozsiadł się wygodnie w fotelu i włączył telewizor, żeby zająć czymś myśli. Akurat transmitowali powitanie rosyjskiego sekretarza. Pomyślał, że bez płaszcza, który oddał fachowcowi, będzie mu lżej przejść na tamten świat. Zastanawiał się też, za jaką wolność zamierza oddać życie. W telewizji orkiestra grała „Międzynarodówkę”, a nasz bohater włożył dowód osobisty do kieszeni i postanowił wyjść na ulicę.
Od razu na zewnątrz uderzyła w niego fala muzyki. Pod Pałacem Kultury, nieopodal którego mieszkał bohater, rozstawiono estradę. Zespół ludowy w krakowskich strojach pląsał po niej radośnie. Pisarz podszedł do kiosku z gazetami i z przyzwyczajenia stanął w kolejce. Kupił tylko paczkę papierosów, a brak gazet odczytał jako zły omen. Teraz zaczną się dziać dziwne rzeczy o znaczeniu symbolicznym. Zwróć uwagę na to, kogo spotyka nasz bohater, jakie reakcje to u niego wywołuje i postaraj się skupić na tym, jaki jest dzień. Pamiętasz? Akcja „Małej apokalipsy” rozgrywa się w ciągu jednego dnia, a poranek był jesienny i pochmurny.
Prosto z kiosku bohater kieruje się w stronę Nowego Światu. Obserwuje morze czerwonych i biało-czerwonych flag, które zdobią fasady budynków. Na ulicy zgromadziły się tłumy ludzi. Wszyscy świętują czterdziestą rocznicę istnienia Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Ale chwileczkę? Czterdziestą? Chyba coś tu jest nie tak. Jakiś rencista stojący nieopodal wymienił z naszym literatem porozumiewawcze spojrzenie, a potem podsunął mu „Trybunę Ludu” na dowód, że dodano kilka lat do tej rocznicy. Pisarz chwyta gazetę i próbuje ją wyrwać staruszkowi. Szamoczą się przez chwilę, starzec zaczyna krzyczeć, a bohater odchodzi i miesza się w tłum.
Wtedy znów wydarzyło się coś dziwnego. Naprzeciw pisarza nagle wyrosło dwóch milicjantów, którzy zatrzymali go i poprosili o przejście z nimi w pobliską bramę. Tam zażądali okazania dokumentów i zaczęli spisywać dane mężczyzny. Nie zaniepokoił się tym faktem, ale chciał dopytać, jaki dziś jest dzień. Dwudziesty drugi lipca – odpowiedzieli. Ale zaraz? Jak to dwudziesty drugi lipca, skoro rano była późna jesień? Bohater zmieszał się usłyszaną odpowiedzią, a w chwilę później dostrzegł w tłumie swojego znajomego – Kolkę Nachałowa. Ten popatrzył na milicjantów i zaczął ich wypytywać o dokumenty. Funkcjonariusze speszyli się na tę dociekliwość obywatelską i zostawili obu mężczyzn w spokoju.
Po tym incydencie pisarz skierował swoje kroki do baru mlecznego. Zajął miejsce przy stoliku, ale nie spędził tam wiele czasu. Ktoś wołał go z kolejki do kasy. To brat Rysia (tego, który odwiedził pisarza rano, nakłaniając do samospalenia). Bohater rozpoznał mężczyznę, ale nie mógł sobie przypomnieć jego imienia, dlatego posiłek zjedli w milczeniu. Edward, bo tak ma na imię brat-bliźniak Rysia, jest filozofem, marksistą – to bohater „Małej apokalipsy” pamięta. Z grzeczności usiłuje zagaić jakąś rozmowę i pyta, jak leci. Okazało się, że Edward wybiera się do departamentu aluzji, który właśnie powołano do życia w ramach cenzury. Ma się tam odbyć wykład. Mężczyźni rozmawiają też o Rysiu i pisarskiej karierze bohatera. Edward sugeruje, żeby zaczął pisać dla cenzury i przestał się kłaniać opozycjonistom. To nie ma już teraz najmniejszego znaczenia, dlatego uwagę mężczyzny zwraca coś innego. Na ścianie wisi kalendarz. Zgadniesz, jaką datę wskazuje? Kwiecień tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku. Nie wiadomo, co prawda, czy kalendarz jest aktualny, ale ta dezinformacja tylko potęguje niepewność pisarza.
Między mężczyznami dochodzi do ostrej wymiany zdań na temat filozofii marksizmu. Bohater zarzuca filozofowi, że zaprzedał duszę systemowi i marnuje życie, cenzurując teksty swoich utalentowanych kolegów. Ten reaguje oburzeniem. Wygłasza tyradę na temat potęgi Związku Radzieckiego i bez słowa odchodzi od stolika. Wtedy nasz literat zauważa młodzieńca, który właśnie przysiadł się do sąsiedniego stolika. Zwrócił uwagę pisarza, bo zaczął recytować werset na jego cześć. Bohater podniósł się i wyszedł z baru, a młody chłopak ruszył za nim. W tłumie ludzi inny nieznajomy zaczepił literata, prosząc o użyczenie mu ognia. Po krótkiej wymianie zdań stało się jasne, że mężczyzna jest tajnym agentem. Zaciągnął bohatera do bramy i zaczął legitymować. To już drugi raz tego samego dnia, a my nadal nie znamy tożsamości pisarza. Na ulicy rozlega się wycie syren milicyjnych, młodzieniec z baru mlecznego znów recytuje wiersz pochwalny, słychać bawiące się dzieci, a irracjonalność tej sytuacji wywołuje w naszym bohaterze myśl, że to wszystko musi być snem. Wychodził z domu, chcąc rozważyć zasadność swojego samobójstwa, a teraz z trudem może przypomnieć sobie, czy poranna wizyta Rysia i Huberta wydarzyła się naprawdę. A może to wszystko mu się śni? Zaprzątnięty tymi myślami wchodzi do sklepu muzycznego i od razu odnajduje wzrokiem kalendarz. Tym razem wskazuje datę: październik tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego dziewiątego roku. To już za dużo dla pisarza, dlatego podchodzi do sprzedawcy i pyta o dzisiejszą datę. Ten odpowiada, że nie ma ani czasu, ani głowy do zajmowania się takimi głupstwami. Pisarz wychodzi i podejmuje decyzję, że będzie się tak włóczył bez celu aż do wieczora. Nie ma jeszcze pewności, czy rzeczywiście popełni samobójstwo.
Naszemu bohaterowi nie na długo starczyło determinacji. Kiedy znalazł się na pobliskim przystanku autobusowym, wbił się do przepełnionego pasażerami pojazdu i udał w stronę Powiśla. Na ulicy Wiślanej miał się przecież spotkać z Haliną i Nadzieżdą. Ale to byłoby za proste, gdyby udało mu się pokonać trasę bez przeszkód. Autobus zepsuł się, a resztę drogi pisarz postanowił pokonać piechotą. Uporczywe myśli o własnej kondycji i kondycji państwa, w którym żyje, wywołały u niego uczucie podobne do kaca. Takie kace niespowodowane alkoholem, a jedynie stanem psychicznym, męczyły naszego bohatera bardzo często. W drodze na ulicę Wiślaną postanowił, że do samego wieczora będzie udawał lojalność, a w ostatniej chwili ucieknie. Ciągle nie mógł się zdecydować. Przepełniał go lęk, który pchał do ucieczki, ale przecież wiedział, że nie ma dokąd uciec. Przesiedział nad Wisłą wiele trudnych godzin, a potem ruszył w stronę wyznaczonego miejsca spotkania. Towarzyszyło mu skandowanie hasła: „Polska” przez grupę narodowców i spojrzenie nieznajomego chłopca z baru, który cały czas podążał za nim.
Literat przeszedł przez ulicę i zamierzał wejść do klatki w umówionym domu, kiedy znów zatrzymał go milicyjny patrol. Powodem kontroli było złamanie przepisów, nasz bohater przeciął bowiem drogę w niedozwolonym miejscu. Został więc zmuszony do ponownego okazania dowodu osobistego i pouczony o konieczności wystawienia mandatu. Kiedy funkcjonariusz zobaczył dokument naszego bohatera, odstąpił od zamiaru ukarania go. Pogroził tylko palcem i pozwolił odejść. Na klatce schodowej pisarz wyminął się ze znajomym staruszkiem, który trzymał teczkę wyglądającą, jakby pochodziła sprzed epoki. To towarzysz Sacher – przed wielu laty członek Biura Politycznego. Mężczyźni wymienili ze sobą spojrzenia, a młody literat odruchowo powiedział do znajomego: „Dzień dobry”.
Drzwi do mieszkania otworzyła dziewczyna o wyglądzie anemiczki. Wpuściła go do środka po tym, jak pisarz powołał się na Huberta. Przechodząc przez mieszkanie, dostrzegł leżącego na tapczanie człowieka z białą brodą. W międzyczasie kobieta wręczyła mu zestaw ulotek o tym, jak dokonać samospalenia. Bohater wziął książeczki, ale był więcej niż pewien, że nigdy do nich nie zajrzy. Wgapiający się w ekran telewizora staruszek ożywił się. Właśnie transmitowali spotkanie prezydium akademii, a w stronę mównicy zmierzał towarzysz Kobiałka. Kiedy dotarł do celu, podarł maszynopis swojego wystąpienia i zaczął się rozbierać, krzycząc do mikrofonu: „Towarzysze zdrajcy? Towarzysze świnie!”. Wtedy w telewizorze pojawiły się zakłócenia i obraz zniknął. Towarzysz Kobiałka nie zdążył jednak całkowicie się rozebrać, nim doszedł do spodni, usunięto go z mównicy. Wtedy na ekranie odbiornika widniały już tylko dwa całujące się gołąbki i rzymska liczba czterdzieści. W pokoju zapanowało milczenie. W końcu na oczach tylu widzów doszło właśnie do poważnego skandalu. Głuchą ciszę przerwał starzec z brodą, który w ostrych słowach skrytykował wyczyn dygnitarza, mówiąc, że Kobiałka był pijakiem i dlatego tak skończył. Pisarz obdarzył go wtedy długim i znaczącym spojrzeniem. Mężczyzna wyjaśnił, że spędza całe dnie na tapczanie, bo jego ciało jest sparaliżowane. Jeszcze dziesięć lat po wojnie przebywał w łagrze, stąd niedowład kończyn. Rozmowa zeszła na zbliżający się heroiczny czyn literata. Staruszek chciał wiedzieć, czy jest na to gotowy i czy się nie boi. Pisarz odparł, że nie jest jeszcze pewien, czy zdecyduje się to zrobić, ale starzec przekonuje go, że światu potrzebny jest taki czyn człowieczy, a kiedy kluczowa godzina będzie się zbliżać, wszystko stanie się dla niego jasne.
Wtedy drzwi do sąsiedniego pokoju otworzyły się i bohater zobaczył Halinę. Dziewczyna zaprosiła go do środka. Tam zobaczył też Nadzieżdę – rudowłosą piękność, która miała mu wyjaśnić szczegóły samospalenia. Okazało się bowiem, że pisarz ma się podpalić przed Salą Kongresową, a nie na placu przed budynkiem Komitetu Centralnego Partii, jak się wcześniej umawiali. Taka zmiana planów nie zrobiła wrażenia na bohaterze, który tylko wzruszył obojętnie ramionami. Kiedy zostali sami, Nadzieżda ruszyła w jego stronę i upadła na kolana, całując dłoń pisarza. Był zaskoczony, ale nie protestował. Usiłował podnieść kobietę, ale ta zerwała się sama i wybiegła z pokoju. Wróciła uśmiechnięta z butelką syberyjskiej nalewki w ręku. Nalała im po szklaneczce i wyjaśniła, że jest zakochana w literacie od momentu, w którym pierwszy raz go zobaczyła. Uczucie, jakim do niego zapałała, było tak silne, że myślała nawet o tym, żeby popełnić samobójstwo, skoro nie może zrealizować swoich fantazji z nim w roli głównej. Mówiła o nim, że jest geniuszem, któremu przyglądał się cały świat.
Ten podniosły, romantyczny moment zrujnowała różnica poglądów politycznych. Nadzieżda wyraziła zdanie, że Polacy powinni przyłączyć się do Rosji, co byłoby dla nich najlepszym rozwiązaniem. Pisarz nie zgodził się z nią, odparł nawet, że prawdziwych Rosjan już nie ma, bo wszystkich wymordował Lenin. Kobieta obraziła się na niego i wybiegła, rzucając tylko, że jego postawa jest dla niej rozczarowująca. Po chwili wróciła jednak i zaczęła wypytywać o zbliżające się samobójstwo. Jeśli jak dotąd, wydawało ci się, że relacja tych dwojga jest bardzo dziwna, to odebrałeś słuszne wrażenie. Trudno nazwać ich kochankami, z całą pewnością nie byli przyjaciółmi. Kim więc dla siebie są?
Scena z Nadzieżdą przybiera jeszcze dziwniejszy obrót. Kiedy kobieta orientuje się, że pisarz zwyczajnie boi się tego, co czeka go wieczorem, oświadcza, że rozczarował ją swoją zwyczajnością. On nie może się z tym zgodzić, bo w kraju kontrolowanym przez totalitarną władzę, zwyczajność wydaje się dużym atutem. Potem Nadzieżda proponuje mu wspólną ucieczką. Wtedy też bohater orientuje się, że kobieta ma na sobie jedynie poncho, decyduje się więc na fizyczne zbliżenie. Potem dzwoni telefon i wszystko przerywa Halina, która pyta bohatera o kolor kanistra. Chociaż nie ma to najmniejszego znaczenia, pisarz wybiera niebieski.
Ten niezwykły i bardzo skomplikowany romans i chwilę romantycznego zbliżenia przerywają myśli o zbliżających się wydarzeniach. Bohater czuje, że jak najszybciej powinien się wymknąć z tego mieszkania, ale myśl, że nigdy już może nie spotkać pięknej, rudowłosej Rosjanki, nie pozwala mu na to. Wyznaje, że choć zna ją od kwadransa, kocha całym sercem, na co ona proponuje, że pójdzie z nim na stos. Wtedy do pokoju wchodzi Halina, trzymając w ręku niebieski kanister. Kupiła najlepszy z możliwych, importowany z Nowej Zelandii rozpuszczalnik.
Bohater wychodzi w końcu z mieszkania, nadal nie wiedząc, co powinien zrobić. Po drodze mija ponownie Sachera. Teraz zatrzymuje się na chwilę, żeby z nim porozmawiać. To właśnie ten dostojnik polityczny wyrzucił naszego bohatera z partii. Dzisiaj wie już, że zwrócił mu tym samym wolność, więc koniec końców – powinien być mu wdzięczny. Pisarz wychodzi wreszcie na ulicę, gdzie jego uwagę znów zwracają transparenty z wiwatami i datą: dwudziesty drugi lipca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku. Konsternacja wywołana tym widokiem ustępuje pod naporem innego wrażenia. Jedno z przęseł mostu Poniatowskiego zawaliło się i z ogromną siłą spadło do Wisły. Woda wprost zagotowała się pod wpływem ton żelastwa i betonu. Bohater zapatrzył się na tę scenę, ale z osłupienia wyrwały go słowa wiersza „Zbudowaliśmy socjalizm”. Odwrócił się w stronę, z której dochodził głos i ujrzał, nikogo innego jak chłopca, który śledził go od baru mlecznego. Postanowił w końcu się z nim przywitać. Okazało się, że to Tadzio Skórko – miłośnik twórczości naszego pisarza i syn jego znajomego z dzieciństwa. Tadzio przyjechał do Warszawy aż ze Starogardu, żeby poznać swojego idola. Prosi o możliwość spędzenia z nim reszty dnia. Jak pewnie się domyślasz, bohater znów zareagował obojętnością. Wtedy z oddali dobiega głos Haliny, która krzyczy przez okno, że Hubert jest umierający i muszą jak najszybciej dostać się do kina „Wołga”.
Po drodze bohatera zatrzymał jeszcze jeden patrol milicji, ale i tym razem udało mu się uniknąć kłopotów. Dociera w końcu do kina, gdzie ma szansę zobaczyć Huberta. Chłopak rzeczywiście jest w nie najlepszym stanie. Co gorsza, wezwana pomoc medyczna jeszcze nie dotarła i to Halina będzie musiała się nim zaopiekować. Dla bohatera oznacza to ni mniej, ni więcej, jak tylko, że do samospalenia będzie go musiał przygotować ktoś inny. Wychodzi z kina i kieruje się w stronę Pałacu Kultury. Ciągle jeszcze bije się z myślami, a przez chwilę wydaje mu się nawet, że ma jeszcze czas. A może mógłby zmienić nazwisko, wstąpić do partii, założyć nową rodzinę?
Nasz bohater dociera do placu Defilad, gdzie dostrzega zdezelowaną kolumnadę Sali Kongresowej. Jest oświetlona rozstawionymi wokół reflektorami. Widzi też dwie kamery i ekipę filmowców. Zauważa wśród nich Władysława Bałuta, w oddali rozpoznaje również twarze bliskich mu ludzi: Nadzieżdy, Rysia, Cabana, a nawet Edwarda Szmidta. Teraz wydarzenia następują po sobie szybko. Ktoś obejmuje go od tyłu. Nadzieżda płacze i nie chce puścić jego rękawa. Bohater prosi, żeby nie szła za nim i próbuje ją uspokoić. Podchodzi jakiś młodzieniec i robi mu zastrzyk przeciwbólowy, wyjaśniając, że Halina nie mogła przyjść, bo została aresztowana. Nadzieżda całuje ślad po igle. Tadzio znów recytuje fragment tekstu. Na monitorze widać, jak polski sekretarz osuwa się na ziemię, mdlejąc. Caban szepcze: „już czas”. Nadzieżda wpada w rozpacz i próbuje własnym ciałem osłonić pisarza. Ten całuje ją w głowę, trzymając w ręku zapałki. Tadzio klęczy na śniegu. Kamery zostały uruchomione. Ktoś wykonał gest błogosławieństwa, ktoś opuścił głowę. Bohater pożegnał Nadzieżdę, obiecując, że zawsze będzie ją kochał.
Wtedy przypomniał sobie nagle przemyślenia z wczorajszej nocy. Teraz były dla niego jak prawdziwe olśnienie. Przyszło mu do głowy, że to ludzie stworzyli Boga po to tylko, żeby chronił ich przed nimi samymi. Szedł na miejsce samospalenia z coraz cięższymi nogami i coraz cięższą głową. Modlił się o siły dla siebie i wszystkich, którzy ten gest wykonują razem z nim.
Mała apokalipsa - podsumowanie
„Mała apokalipsa” Tadeusza Konwickiego to utwór bardzo trudny, ale też bardzo ważny. Ważny przede wszystkim ze względu na poruszany w nim temat: człowiek, który musi żyć w świecie zniewolonym przez system. To przecież doświadczenie bliskie bardzo wielu Polakom. Może twoim rodzicom też? Bohater tego utworu do końca pozostaje anonimowy właśnie dlatego, żeby można go było utożsamić z różnymi osobami. Jego postać symbolizuje wszystkich, którzy podejmują straceńczą i często beznadziejną walkę z systemem. Podobnie rzecz się ma z czasem akcji – do końca tak naprawdę nie wiemy, w jakim roku czy miesiącu ziściła się tytułowa mała apokalipsa. Tadeusz Konwicki stosuje ten zabieg celowo. Znów po to, żeby dać do zrozumienia, że do tak tragicznych wydarzeń może dojść zawsze. I jeszcze szybki rzut oka na krajobraz miasta. Bohater, który przemierza ulice Warszawy w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania o sens własnego samobójstwa, widzi obrazy rozpadu, upadku, zniszczenia. Świat, który znał, rozpada się na kawałki jak most Poniatowskiego. To również ma znaczenie symboliczne. Odnosi się do rozpadu państwa, do rozpadu Polski w czasach władzy totalitarnej.
Jeśli słuchając charakterystyki głównego bohatera i jego losów, pomyślałeś sobie: „zaraz, zaraz: jest pisarzem, mężczyzną, mieszka w Warszawie. A może Tadeusz Konwicki napisał w ten sposób o sobie samym i dlatego główny bohater jest anonimowy?”, to masz rację, ale tylko częściowo. Owszem, pewne rysy biograficzne są wspólne dla autora „Małej apokalipsy” i jej głównego bohatera, ale nie można ich jednoznacznie utożsamić. Jeśli przeprowadzisz taką analogię na lekcji języka polskiego, na pewno uda ci się wzbudzić zainteresowanie nauczyciela, ale pamiętaj, że nie ma jednoznacznych przesłanek, które świadczą o tym, że Konwicki napisał o sobie.