Mimo że kulisy przygotowań do "Aquaria Tour" to temat przewodni emitowanego co tydzień na antenie Polsatu formatu "Doda. Dream Show", do ostatniej chwili nie było wiadomo, czym wokalistka zaskoczy tym razem. "Jakie piosenki zaśpiewa?", "Ile będzie trwać koncert?", "Czy faktycznie pokaże to, co tak szumnie zapowiadała w swoim reality?". O tym, że mamy do czynienia z wielkim scenicznym powrotem będącej ponownie na topie artystki, mogliśmy przekonać się już chwilę po wejściu na teren obiektu. Wszystkich fanów Dody przywitał napis wyświetlony na ekranie ledowym: "MTV EMA PARIS 2023. ZAGŁOSUJ NA DODĘ!", któremu towarzyszył kod QR przenoszący do strony z głosowaniem. To się nazywa marketing!
Wszystko stało się jasne chwilę po 19:40. Gdy zegar wyświetlony na ekranie wybił 00:00, rozpoczął się trwający 90 minut spektakl pełen muzyki, tańca, rekwizytów i efektów specjalnych. Doda, zresztą zgodnie z zapowiedziami złożonymi w reality-show, rozpoczęła widowisko od wyjścia z muszli, dumnie dzierżąc w dłoniach podświetlaną perłę. Chwilę później fani usłyszeli hit "Don't Wanna Hide", który stanowił otwarcie trwającej obecnie ery w karierze piosenkarki. Energiczny set, w trakcie którego Doda nie tylko zaprezentowała swoje umiejętności wokalne, ale i taneczne, ani na moment nie odstępując od towarzyszącej jej grupy tancerzy, wypełniły jeszcze "No Rush" oraz "Bez ciebie chcę żyć wiecznie".
"TO JEST MÓJ WULGARTYZM"
Show Dody nie byłoby z pewnością aż tak przyjemnym dla oka obrazkiem, gdyby nie wizualizacje, jakie stworzył Michał Pańszczyk, reżyser całej "Aquaria Tour". "Doda s*ka to moja sztuka. To jest mój wulgartyzm" - recytowała widoczna na ekranie roznegliżowana piosenkarka. Po takich słowach w koncertowej setliście musiało zagościć tylko "Drinking", które Doda nagrała przecież na cześć swojej idolki i wyraźnej inspiracji Britney Spears. Przy "Zatańczę z aniołami" wykazać mogli się natomiast oświetleniowcy, którzy brawurowo odbijali światła od błyszczącego kostiumu wokalistki.
Sety na "Aquaria Tour" nie były długie. Niektóre trwały tylko jedną piosenkę! Dodzie i jej ekipie ewidentnie zależało na tym, by widz był zewsząd atakowany nowymi bodźcami. Przy "Tylko ty i ja", emocjonalnej balladzie z naszpikowanym elektronicznymi bitami podbiciem, piosenkarka zleciała na parasolce, a ostatnie dźwięki wydała z siebie w strudze deszczu.
Gdy gwiazda szykowała się do kolejnego aktu, na scenie pojawiły się drag queens - Dżaga, Filo, Dekagma i Lagoona, które przypomniały najpopularniejsze wcielenia Dody. Nie mogło zabraknąć Dody w Gucci, Dody elficy z ery "7 pokus głównych" czy Dody aktorki i producentki. Ze sceny poleciały kultowe teksty, takie jak "Maja, podaj torbę", "Żurki-srurki" czy "Weź, dziewczyno", wywołując salwy śmiechu wśród publiczności. Wisienką na torcie był jednak taniec dziewczyn do medleyu stworzonego z największych hitów idolki: "Dżagi", "Szansy", "Bad Girls", "Riotki" oraz "Nie daj się". Taka lekcja popkultury w pigułce.
Kolejny set koncertu rozpoczął się od hitu, który można powiedzieć, że zmienił życie Dody, czyli "Fake Love". Piosenka została entuzjastycznie przyjęta przez fanów, którzy nie tylko śpiewali każde słowo, ale i naśladowali charakterystyczny układ z teledysku. Po takim wysiłku polewanie wodą przez tancerzy było jak zbawienie. Doda dała na chwilę odetchnąć i fanom, i sobie, śpiewając na podwyższeniu "Pewnie już wiesz", a następnie, po przedstawieniu swojego zespołu, jedyny "stary" hit w setliście. Mowa o "Dziękuję" w akustycznej wersji. Aż szkoda, że ten set, który jest przecież stałym elementem show zagranicznych wielu gwiazd, trwał tak krótko. Myślę, że świetnie sprawdziłoby się tu rozwiązanie, jakie na "The Eras Tour" stosuje Taylor Swift, a mianowicie wprowadzenie dodatkowowego utworu-niespodzianki. Wyobrażacie sobie, gdyby artystka sięgnęła po któryś ze swoich zapomnianych, znanych tylko fanom kawałków, np. "Opowiem ci", "Dejanira" czy "Ostatni raz ci zaśpiewam"? Marzenie...
Doskonale na żywo wypadło "Girls To Buy", w trakcie którego za Dodą wyświetlani byli kulturyści, tak samo jak zaśpiewane na rekinie "Chcę cię coraz więcej" czy wzbogacone o łatwą do nauczenia choreografię "Do It Like I Want It". Największą gwiazdą występu z tym numerem był jednak Damien Koba - fryzjer gwiazdy. Co za energia, co za talent, wow!
"TO PRAWDA - NIE JESTEM SKROMNA"
Show nie mogło się odbyć bez tych hitów, które wybrzmiały na koniec. Po wykonanych prawie przy suficie "Wodospadach" piosenkarka zleciała na scenę w rytm "Melodii tej", a nad głowami publiczności pojawiła się tęcza - symbol jedności ze środowiskiem LGBT+, dla którego Doda jest jedną z największych i najbardziej znaczących ikon. Jako crème de la crème gwiazda zaserwowała swój aktualnie największy hit "Nim zajdzie słońce" oraz najnowszy singiel "Mama" z wydanej kilka dni temu "Aquaria Deluxe". Nie muszę chyba wyjaśniać, jaka radość zapanowała na Łubinowej 4A, gdy na telebimie pokazano panią Wandę?
Doda spełniła marzenie nie tylko swoje, ale i swoich fanów, dając show, które trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej piosenki. Widać tu ogrom pracy włożony w każdy detal. Mamy zmiany strojów, rozbudowane choreografie, liczne rekwizyty, scenografię, przepełnione symbolami wizualizacje (mecz siatkówki, w którym piłką jest serce Dody), deszczową kurtynę, zlokalizowane w kilku punktach zapadnie oraz ruchome platformy, czyli wszystko to, co tak bardzo chwalimy, wychodząc z show naszych ulubionych amerykańskich artystek. Te, tak dla przypomnienia, dysponują jednak nieco innymi budżetami. Zwróćcie uwagę na napisy końcowe, które pojawiają się podczas kawałka "Mama", by uzmysłowić sobie, jak wiele osób musiało dołożyć swoją cegiełkę, by stworzyć to "Dream Show". Jeśli nie kupiliście biletów, nie martwcie się. Doda zasugerowała, że po zakończonej rezydenturze może przyjdzie czas na to, by to ona wpadła do fanów w odwiedziny. Czekamy na szczegóły.