"Express yourself, don't repress yourself" ("Wyrażajcie siebie, nie krępujcie się") - śpiewała w jednym ze swoich ponadczasowych hitów Madonna. Sam Smith potrzebowali prawie 10 lat, by wziąć sobie te słowa do serca i zaprezentować album, który przedstawia ich nie tylko jako doskonale sprawdzających się w balladach wokalistów, ale przede wszystkim ludzi, którzy, tak jak każdy, raz mają ochotę się dobrze zabawić i zrobić coś "unholy", a za chwilę popłakać i ponarzekać na swoje życie.
Artystyczna ewolucja Sama Smitha jest zdecydowanie jedną z najciekawszych, jakie jest nam dane obserwować na przestrzeni ostatnich lat. Wydane w 2014 i 2017 roku krążki, czyli "In The Lonely Hour" oraz "The Thrill Of It All", przedstawiły nam ich jako specjalistów od ballad, a nawet dały początek kuriozalnemu założeniu, że Sam Smith to tak naprawdę Adele w wersji drag. Dopiero wydany w 2020 longplay "Love Goes" pozwolił im uwolnić drzemiące w nich Britney Spears i Lady Gagę, a tym samym pokazać, że poza wywoływaniem wzruszenia, potrafią oni również porwać na parkiet i zachęcić do wspólnej zabawy. Wszystko to jednak z perspektywy czasu można potraktować jako przedsmak "Glorii" - najnowszego dzieła Sama Smitha, które ukazało się 27 stycznia pod szyldem Universal Music Group.
Seksualne i duchowe wyzwolenie
Gdy Sam Smith zapowiedzieli nowy album w październiku zeszłego roku, opisali go jako "emocjonalne, seksualne i duchowe wyzwolenie", dając tym samym do zrozumienia, że będzie to coś przełomowego dla ich kariery. Tak też się stało. Jeszcze nigdy wcześniej, na żadnym z poprzednich krążków, Smith nie byli tak szczerzy i tak bezpośredni, jak właśnie na "Glorii". Trwający dokładnie 33 minuty i 10 sekund longplay to nie tylko opis życiowych doświadczeń, ale przede wszystkim manifestacja wolności i sugestia, że nic nie można równać się z uczuciem, kiedy zaczynasz akceptować to, kim naprawdę jesteś.
Muzyczną podróż rozpoczyna utwór "Love Me More". Już w pierwszych wersach kawałka Sam Smith zadają pytania, które zdają się definiować ich aktualne położenie.
Czy kiedykolwiek czułeś się jak ktoś inny? Czułeś, że lustro nie służy Twojemu zdrowiu? Każdego dnia staram się nie nienawidzić siebie, ale ostatnio nie boli mnie tak, jak bolało wcześniej. Może uczę się kochać siebie bardziej?
Być może to nadinterpretacja, ale odnoszę wrażenie, że poprzez pierwszą zwrotkę, która muzycznie i wokalnie nawiązuje do ich debiutu, Sam Smith chcieli nam powiedzieć, że nie czuli się wówczas w 100% sobą. Nie oznacza to jednak, że na swojej nowej płycie nie dają sobie przestrzeni do bycia wrażliwymi. Wręcz przeciwnie! Na "Glorii", poza "Love Me More", znajdziemy chociażby melodyjne, akustyczne "How To Cry" czy nagrane z Jessie Reyez, a zarazem stanowiące jeden z najmocniejszych punktów całości "Perfect", w którym Sam śpiewają o tym, że "kochali nocne życie do chwili, kiedy nie stało się ono samotne", snując przy tym wyobrażenia na temat poznania odpowiedniego partnera.
Bezbożność w rytmie disco
"Gloria" to też, zgodnie zresztą z zapowiedziami, celebracja seksualnej wolności. W swoim największym w tej dekadzie hicie "Unholy", który Sam Smith nagrali z Kim Petras, i którym przetarli szlaki innym queerowym artystom, docierając do 1. miejsca HOT 100 Billboardu, śpiewają o robieniu bezbożnych rzeczy. To, na szczęście, nie jest jedyny pikantny akcent na płycie. We wkręcającym się do głowy już po pierwszym przesłuchaniu "Gimme" Sam Smith w towarzystwie Jessie Reyez i Koffee dają wyraz swojemu niepohamowanemu pożądaniu.
Daj mi, daj mi, daj mi, daj mi, daj mi, daj mi to, czego chcę, czego chcę - słyszymy w refrenie.
Patrząc na dobór gości, to właśnie Jessie, a nie Kim czy Ed Sheeran, wydaje się być złotym strzałem. Doskonałym tego przykładem jest trzeci nagrany z nią utwór, a zarazem najnowszy singiel, czyli "I'm Not Here To Make Friends", który już w pierwszych sekundach przywodzi na myśl twórczość George'a Michaela z lat 90., a dokładniej jego utwór "Outside". Jeśli nie pamiętacie związanej z nim historii, albo w ogóle jej nie znacie, to powiem tylko, że numer ten stanowił odpowiedź na skandal obyczajowy, którego ten legendarny wokalista był bohaterem. Publiczna toaleta, policjant... No, resztę znajdziecie sobie sami! "I'm Not Here To Make Friends" to też kolejny smaczny, po "Promises", efekt współpracy Smitha z królem muzyki tanecznej Calvinem Harrisem.
Rewolucje wymagają ofiar
"Gloria" to album kompletny, który można rzec, łączy w sobie sacrum i profanum. Album, który pokazuje Sama Smitha z zupełnie innej, nieznanej dotąd artystycznej strony, ale przede wszystkim album, który daje nam, jako społeczeństwu, ważne lekcje do odrobienia. Lekcje samoakceptacji i bycia wyrozumiałym wobec samych siebie, jak również lekcje poszanowania dla poglądów i wolności innych. Przeglądając sieć i widząc skalę hejtu, jaka wylała się na nich po opublikowaniu zdjęć w jockstrapach czy zaprezentowaniu teledysku do "I'm Not Here To Make Friends" i to, o zgrozo, od reprezentantów środowisk, do których należą, można odnieść wrażenie, że przed nami jeszcze długa droga. Nie jest jednak tajemnicą, że rewolucje wymagają ofiar, a tymi, niestety, w ostatnim czasie wydają się być Sam Smith. Posłuchajcie ich najnowszej płyty "Gloria" i wsłuchajcie się w zawarte na niej teksty, bo warto!