"Cowboy Carter" to jeden z najbardziej wyczekiwanych albumów 2024 roku. Po elektronicznym "Renaissance", który zakończył się jedną z najbardziej dochodowych tras koncertowych w historii, Beyoncé postanowiła zabrać się za kolejny gatunek muzyczny. Wybór nie był przypadkowy. W 2016 roku gwiazda wydała piosenkę "Daddy Lessons", z którą wystąpiła na gali Country Music Awards. Jej obecność na scenie nie została dobrze przyjęta przez konserwatywną branżę muzyczną. Artystka postanowiła pokazać, że ma prawo nagrywania piosenek w takich gatunkach, jak tylko chce, jednocześnie zaznaczając obecność osób czarnoskórych w świecie muzyki country. Krążek "Cowboy Carter" powstawał prawie 5 lat. Tak długi czas pracy dał nam album, na który składa się aż 27 kompozycji. Jedno jest pewne. To nie są dźwięki, do których przyzwyczajeni są koneserzy gatunku. "To nie jest album country. To jest album Beyoncé" - mówiła piosenkarka. I słusznie.
"Cowboy Carter" - hołd i eksperyment jednocześnie
"Cowboy Carter" to wielowymiarowy projekt. Z jednej strony to zabawa klasycznym stylem muzycznym, a z drugiej strony osobista historia. Album jest celebracją korzeni. Zarówno korzeni muzyki country, jak i rodzinnej historii Beyoncé. Nie brakuje tutaj piosenek dedykowanych dzieciom, rodzicom, czy ukochanemu mężowi Jayowi-Z. Pojawiają się też covery utworów z dyskografii prawdziwych legend, ale Beyoncé zrobiła je całkowicie po swojemu. "Blackbiird" z repertuaru The Beatles zostało wykonane we współpracy z czterema czarnoskórymi piosenkarkami country, jednocześnie zaznaczając obecność tej społeczności w popularnej wśród Republikanów muzyce. Wybór nie był przypadkowy. Beatlesi to podobnie jak Beyoncé artyści, którzy lubili sięgać po nowe gatunki muzyczne, w tym country. Artystka daje jasny przekaz: nie jestem jedynym muzykiem, który próbuje swoich sił na wielu płaszczyznach. Na "Cowboy Carter" słyszymy też kultowe "Jolene" Dolly Parton. Beyoncé utożsamiła się z królową country, która śpiewała o kobiecie, która rozkochała w sobie jej męża. O podobnych doświadczeniach Beyoncé śpiewała na swoim krążku "Lemonade". Postanowiła więc wziąć na warsztat "Jolene", nadając piosence zupełnie nowy dźwięk. Zamiast "Jolene, proszę cię" śpiewa "Jolene, ostrzegam cię". To idealny przykład adaptacji utworu pod osobowość i charakter nowego wykonawcy.
Nowa płyta Beyoncé to jednak przede wszystkim nowe kompozycje. Playlistę otwiera monumentalne "Ameriican Requiem", które jest piosenką country w gospelowej aranżacji z nowoczesną produkcją. "Jeśli to nie jest muzyka country, to co to jest?" - pyta Beyoncé w piosence, która jest wejściem do niezwykle eskcytującej przygody przez muzykę country w zupełnie niespotykanym wydaniu. Pierwsza część albumu jest produkcyjnie i kompozycyjnie tradycyjna. Beyoncé w ten sposób składa hołd i okazuje szacunek ważnemu w Stanach Zjednoczonych stylowi. Tutaj warto zatrzymać się na poruszającym "Protector" dedykowanym córce Rumi czy "II Most Wanted" w duecie z Miley Cyrus. Później Beyoncé pokazuje jednak, że tak jak można kombinować z muzyką elektroniczną, popową, alternatywną czy rockową, można eksperymentować też z country. Gwiazda postanowiła wymieszać ten gatunek z hip-hopem, fukiem, r&b, popem i dance. I to działa! Po premierze "Cowboy Carter" pojawiły się pytania: czy to na pewno muzyka country? Nie i tak. Nie, jeśli muzykę country traktujemy jednowymiarowo. Tak jak nas do tego przyzwyczajono. Nie, jeśli otwieramy się na zmiany. Tak jak wszystko na świecie, gatunki muzyczne ewoluują. Beyoncé pokazuje coś, na co żadna inna duża gwiazda się nie odważyła. Piosenki country mogą być zaskakujące, nawet szokujące i brzmieć zupełnie inaczej, niż mogliśmy sobie to wyobrażać. Warto zwrócić szczególną uwagę na takie kompozycje jak rapowane "Spaghetti", czy funkowe "Ya Ya", które można traktować jako hołd dla idolki Beyoncé - Tiny Turner.
Nie dla każdego. Nie za pierwszym podejściem
Ten projekt nie jest perfekcyjny. Playlista trwa prawie godzinę i 20 minut, co dla wielu osób może być ciężkie. Nie każdy przebrnie przez "Cowboy Carter" w całości za pierwszym podejściem. Słyszymy też krótkie kompozycje, które idealnie działają jako most między poszczególnymi, dłuższymi utworami, ale niekoniecznie działają jako osobne piosenki. Przez to dla wielu osób krążek może wydawać się pełen punktów do pominięcia. W "Cowboy Carter" nic nie jest jednak przypadkowe. Wszystkie Interludium są tam dla określonego celu, dlatego warto słuchać tej płyty jako pełnego spektaklu, a nie tylko playlisty potencjalnych hitów.
Beyoncé zmienia muzykę rozrywkową
Beyoncé od lat jest artystką, która nie boi się eksperymentować. Nawet jeśli nie wie, czy nie wpłynie to negatywnie na jej komercyjny sukces. Artystka stała się gwarantem jakości. Od ponad dekady nie wydała złego albumu, jednocześnie za każdym razem oferując nam coś nowego i zaskakującego. "Cowboy Carter" to kolejny puzzel składający się na imponujący dorobek artystyczny, który staje się inspiracją dla kolejnych pokoleń gwiazd muzyki rozrywkowej.
Ocena: 9,5/10