Dominik Raczkowski dał się poznać w programie „Warsaw Shore” raczej jako szalony imprezowicz z ambicjami na zostanie celebrytą, niż jako fascynata socjologii. Okazało się jednak, że nic bardziej mylnego, a Dominik swoje zainteresowania postanowił udowodnić przeprowadzając eksperyment społeczny. Przynajmniej tak właśnie tłumaczy sfingowanie swojej śmierci. Jak utrzymuje chciał w ten sposób udowodnić swoim odbiorcom, że nie weryfikują informacji podawanych w sieci oraz „łykają jak pelikany” wszystko, co mówią im influencerzy.
Wątpliwości co do śmierci Dominika pojawiły się w momencie, gdy proboszcz parafii podanej na klepsydrze powiedział, że o pogrzebie Dominika Raczkowskiego nie ma pojęcia. W końcu na YouTube influencer zamieścił nagranie z informacją, że wszyscy, którzy uwierzyli w jego śmierć i tragiczny wypadek, są debilami.
ZOBACZ TEŻ: Małgorzata Rozenek-Majdan chwali się rowerem i... narzeka na drogą benzynę. Internauci zażenowani
Zrobiłem was w ch*ja, bo daliście się w ch*ja zrobić. W przeciągu 12 godzin, po opublikowaniu przeze mnie trzech niczym niezweryfikowanych storek z wymyśloną historią, praktycznie cała Polska mnie uśmierciła. Nie mając żadnych dowodów, nie mając artykułu o jakimkolwiek wypadku. (...) Jaki miałem cel w tym wszystkim? Wzięliście udział w eksperymencie społecznym – opowiada na nagraniu.
Wystarczy smutna storka, zagranie na emocjach, wzbudzenie współczucia i łykacie wszystko jak pelikan. Gdybyście nie łykali tego wszystkiego, to influencerzy by tego nie wykorzystywali - próbował argumentować, po czym dodał: I co w związku z tym? Nic, po prostu wyszliście na debili. Zostaliście pozbawieni krytycznego myślenia, zostaliście pozbawieni rozumu – opowiada z niezmąconą pewnością siebie Dominik z „Warsaw Shore”.
Czy obserwatorzy Dominika poczuli się uświadomieni i oświeceni jak on sam? W komentarzy pod filmem wnioskować można, że niezupełnie. No cóż, być może reszta społeczeństwa jeszcze nie dorównała Dominikowi z „Warsaw Shore”.