Anja Rubik chodzi w dziełach światowej klasy projektantów, a dla wielu z nich była i jest muzą. Poznała ikony, jest na najważniejszych światowych wydarzeniach modowych. Mogłaby spokojnie brylować obwieszona diamentami na after party wśród najlepszych z najlepszych, jednak Anja wybrała inną drogę. Nie od dziś wiadomo, że swoją rozpoznawalność i zebrane zasięgi woli wykorzystywać w nieco inny sposób. Zamiast korzysta z uroków sławy, Anja „po godzinach” zajmuje się aktywizmem społecznym.
Po zakończeniu tygodnia mody w Paryżu modelka nie wróciła do domu, a pojechała na granicę z Ukrainą, by pracować jako wolontariuszka. 11 marca mimo toczącej się w tym kraju wojny pojechała do Lwowa, by przekazać darowizny materialne. Spędziła tam tydzień, a o tym, co tam zobaczyła opowiedziała na łamach „The Wall Street Journal”.
Czytaj także: Shakira na przekór mężowi. "Nie pozwala mi o tym mówić publicznie"
Nigdy nie byłam w takiej sytuacji: całe miasto przygotowuje się i czeka na najazd. Ale jednocześnie działa normalnie. Szkoły są zamykane, uniwersytety są zamykane, centra sztuki są zamykane, ale sklepy, restauracje i kawiarnie są otwarte. Więc masz miasto, które żyje normalnie, ale co kilka godzin masz syreny i musisz ukryć się w piwnicy. Czekasz, aż zabrzmią syreny. Dzieje się tak w ciągu dnia, dzieje się to w nocy, więc śpisz w ubraniu. A potem wyją syreny i wszyscy zaczynają wychodzić na ulice. Nagle ulice wypełniają się biegającymi i bawiącymi się dziećmi - ludźmi w pośpiechu, ludźmi w restauracjach – opowiada Anja Rubik.
Kiedy po raz pierwszy zabrzmiały syreny, było to dość stresujące. Trzeciego lub czwartego dnia prawie się do tego przyzwyczajasz – dodaje zapowiadając, że na dniach planuje wrócić z pomocą na Ukrainę.