Po sześciu dniach zakończyły się poszukiwania ciała Nayi Rivery. Choć śledczy już kilkanaście godzin po jej zaginięciu nie ukrywali, że najprawdopodobniej aktorka nie żyje, do momentu odnalezienia jej ciała fani i bliscy wciąż mieli nadzieję, że gwiazda Glee wróci do domu. Tak się jednak nie stało i dziś jej rodzina i wielbiciele opłakują jej tragiczne odejście.
Jednocześnie śledczy nie kończą swojej pracy. Okoliczności śmierci Nayi Rivery wciąż nie są znane. Wiadomo, że 8 lipca gwiazda wypożyczyła łódź, by razem z 4-letnim synem wypocząć na jej pokładzie na jeziorze Piru. Po południu łódź ze śpiącym chłopcem została odnaleziona przez inną jednostkę - na pokładzie znajdowała się kamizelka ratunkowa Nayi Rivery.
Naya Rivera uratowała syna?
Lokalna policja szybko zaprzeczyła plotkom, według których Naya Rivera miałaby popełnić samobójstwo - na taki gest aktorki nie wskazują żadne przesłanki. Najprawdopodobniej więc do jej śmierci doszło w wyniku nieszczęśliwego wypadku i teraz śledczy próbują ustalić, co wydarzyło się w tamto środowe popołudnie.
Bill Ayub, szeryf hrabstwa Ventura przyznał na konferencji prasowej, że jedną z teorii jest ta, zgodnie z którą w wodzie znalazł się również 4-letni syn Nayi Rivery. Czy gwiazda Glee poświęciła się, by uratować syna?
W tym momencie są to spekulacje. Na jeziorze jest wiele prądów, które pojawiają się szczególnie po południu. Sądzimy, było popołudnie, kiedy zniknęła. Być może chodziło o to, że łódź zaczęła dryfować, nie została zakotwiczona i Naya wykorzystała całą swoją energię, aby sprowadzić syna z powrotem na łódź, ale nie na tyle, by się uratować.
- powiedział.
Krótko po odnalezieniu ciała Nayi Rivery i konferencji prasowej policji nad jeziorem Piru zjawili się ojciec aktorki i jej były mąż, Ryan Dorsey, którzy zidentyfikowali zwłoki. Na miejscu zjawili się też jej przyjaciele z serialu Glee.