Wygląda na to, że Anna Lewandowska i Maja Staśko doszły już do porozumienia i aktywistce nie grozi już pozew za krytykę żony najlepszego polskiego piłkarza. Działaczce nie do końca jednak podoba się sposób, w jaki cała sprawa została załatwiona.
Maja Staśko opublikowała na swoim Instagramie kolejny post, w którym wyjawia kulisy afery. Wynika z niego, że od samego początku sprawą zajmowali się wyłącznie współpracownicy Anny Lewandowskiej i działaczce nie udało się osobiście porozmawiać z samą trenerką.
Maja Staśko ujawnia kulisy rozmów. "Niezbyt równy dialog"
W poniedziałek 7 września na instagramowym profilu aktywistki pojawił się nowy post. Maja Staśko opisała w nim w szczegółach swoje przemyślenia na temat tego, jak wyglądała jej rozmowa z Anną Lewandowską. A właściwie ze współpracownikami trenerki, bo z samą żoną Roberta Lewandowskiego działaczce nie udało się porozmawiać.
Dzisiaj przeprowadziłam długą rozmowę z pracownicą Anny Lewandowskiej. Pozwu nie bedzie. Ale przeprosin za groźbę pozwem też nie.
Usłyszałam, że lepiej się wzajemnie przeprosić i porozumieć. Od początku w tej sprawie kontaktują się ze mną wyłącznie prawnicy i (bardzo miła!) pracownica celebrytki, nigdy ona sama. Trudno więc mówić o jakimkolwiek porozumieniu. Rozmowa przez swoich pracowników milionerki grożącej pozwem z aktywistką, która nie wiedziała, czy będzie miała na życie, bo ją skrytykowała - to też niezbyt równy dialog. Trudno wejść w porozumienie z ludźmi, którzy próbowali zastraszać i uciszać, a gdy sprawa pojawiła się w mediach - zaczęli szukać ,,porozumienia"
- pisze na swoim Instagramie Maja Staśko.
Aktywistka odniosła się także do propozycji wzajemnych przeprosin.
Nie chcę żyć w świecie, w którym trzeba przepraszać bogatych ludzi za krytykę. Po prostu nie. Codziennie walczę z niesprawiedliwym traktowaniem, także ze względu na majętność - nie będę teraz działać inaczej. Chociaż przykro mi, że tak to działa
- pisze Maja Staśko.
Pełną treść obszernego posta aktywistki znajdziecie poniżej.