Lamar Odom wydał książkę Darkness To Light, w której opisuje swoje burzliwe życie. Autobiografia koszykarza ujawnia wiele szokujących faktów z jego życia. Możemy przeczytać historie związane z jego uzależnieniem od alkoholu, narkotyków i seksu.
W swoim dziele była gwiazda NBA opisuje swoje liczne romanse (w tym także te płatne), orgie i oszustwa. Nie zabrakło stronic poświęconych małżeństwu z Khloe Kardashian, licznym zdradom, rozstaniu i oczywiście słynnemu przedawkowaniu narkotyków w agencji towarzyskiej koło Las Vegas, kiedy to Lamar Odom ledwo uszedł z życiem i przez wiele miesięcy przechodził intensywną rehabilitację, by wrócić do sprawności intelektualnej i ruchowej.
Co na to wszystko Khloe Kardashian?
W książce Lamara Odoma znalazły się opowieści o tym, jak kompletnie naćpany popadał w paranoję i był przekonany, że ma w całym domu poukrywane przez żonę kamery. Koszykarz krzyczał ponoć na żonę, że ją zabije. Albo jak żona sprawdzała mu wyciągi z karty kredytowej, podejrzewając niewierność. Albo o tym, jak KoKo nakryła go w hotelu z dwiema striptizerkami i jedną z nich dotkliwie pobiła, a następnie razem z matką zatuszowała całe zajście. Możemy także przeczytać o tym, jak Khloe wspierała już prawie byłego męża po przedawkowaniu. W szpitalu pojawiła się ponoć błyskawicznie, ale zanim jeszcze usiadła przy łóżku chorego, pobiegła ponoć do jego rodziny, by podsunąć do podpisania deklarację zachowania milczenia przed prasą.
Co tu dużo mówić, tego typu historie nie stawiają Khloe Kardashian i jej wyborów sercowych w najlepszym świetle. Jak celebrytka zareagowała na książkę Lamara Odoma?
Ona wysłała mi wczoraj wiadomość. Jest ok, mówiła o jednej z historii, które opowiedziałem w książce. O tym, jak przyszła do hotelu i rzuciła się z rękami na dziewczynę. Powiedziała, że nie pomyślałaby nawet, że pamiętam tę historię
- powiedział Lamar Odom w wywiadzie dla jednej ze stacji radiowych po premierze książki.
Niektóre amerykańskie media donoszą jednak, że tak naprawdę autobiografia byłego męża nieźle podniosła Khloe ciśnienie... I wcale się nie dziwimy!
