Sposobów na zaistnienie w show-biznesie jest sporo. Niektórzy są w stanie sfingować nawet własną śmierć, by choć przez moment znaleźć się na świeczniku. W niedzielny wieczór media obiegła informacja, jakoby znany z programu Warsaw Shore Dominik Raczkowski zginął w wyniku wypadku, do którego miało dojść na przejściu dla pieszych. Informacja o rzekomej tragicznej śmierci pojawiła się zarówno na prywatnym profilu aspirującego influencera, jego kolegów z programu, jak i samego reality-show. Internauci szybko odkryli jednak, że coś jest nie tak. Okazało się, że parafia, do której należy Dominik, nic nie wie o zaplanowanym pogrzebie, a należące do niego konto stale przyjmuje nowych obserwujących. We wtorek wszystko stało się jasne. Dominik Raczkowski zamieścił na YouTubie godzinne nagranie, przez które ciężko przebrnąć w całości, biorąc pod uwagę liczne powtórzenia i stałe gubienie wątków, o wymownym tytule: "Daliście się zrobić w c....". W skrócie - uczestnik Warsaw Shore przyznaje, że sfingował własną śmierć i obwinia media za nagłośnienie tematu bez wcześniejszego potwierdzenia tej informacji. Niedoszły influencer zapewnia, że jego, jak dumnie nazywa swój pomysł, "eksperyment społeczny" miał na celu pokazać, jak łatwo manipulować opinią publiczną. Tłumaczenia Raczkowskiego nie przekonały jednak oburzonych internautów, którzy w ostrych słowach skomentowali jego akcję.
Dominik z Warsaw Shore jednak żyje
Jak można się było spodziewać, tłumaczenia Dominika nie spotkały się z aprobatą widzów, którzy, podkreślmy to jeszcze raz, dali się według niego zrobić "w chu*a". W komentarzach pod wideo uczestnika Warsaw Shore zaroiło się od słów krytyki.
Żeby robić eksperyment społeczny, trzeba mieć coś w głowie. Jeżeli to prawdziwy eksperyment poproszę na priv opis próby badawczej, próby kontrolnej, tezy oraz wnioski :) oczywiście z całym opisem.
Na próżno robić z siebie elokwentnego, kiedy nie potrafi się nawet dobrze wysłowić.
Zrobiłeś z siebie idiotę dla kilku wyświetleń i próbujesz obrócić kota ogonem, żeby jakoś wyjść z sytuacji, dno dna.
Chciał być zabawny, wyszło jak zwykle. To nie był wkręt roku, to był cringe roku.
Chłopie, jesteś cancelled - piszą oburzeni fani.
Też uważacie, że są pewne granice? Swoją drogą, to zaskakujące, że żyjemy w czasach, kiedy należy weryfikować nawet informację o śmierci uczestnika popularnego show zamieszczoną na oficjalnym profilu formatu, bo może okazać się, że to "eksperyment społeczny".