Każda filmowa adaptacja z założenia wystawiona jest na krytykę, w końcu porównania z pierwowzorem nasuwają się same, a gdy w grę wchodzi mierzenie się aż dwoma uznanymi poprzednikami, stawka jest nadzwyczaj wysoka, a poprzeczka, z pozoru, niemożliwa do przeskoczenia. Pojawiają się wówczas (często słuszne) pytania o samą potrzebę realizacji takiego przedsięwzięcia, w końcu po co kolejny raz opowiadać tę samą historię?
Właśnie takie nastroje towarzyszyły ogłoszeniu, że oto Netflix wpadł na iście “genialny” pomysł, by podłożyć się polskim widzom, biorąc na warsztat umiłowanego przez nasz naród “Znachora”. Chyba oszaleli, Na co to komu?, Wilczur jest tylko jeden, Takiej klasyki się nie tyka – grzmieli wówczas internauci i doprawdy trudno im się dziwić. Sama byłam sceptycznie nastawiona i jako osoba ceniąca obu poprzedników, do nowego “Znachora” podchodziłam ze sporą rezerwą, ale też nadzieją. W końcu adaptacja jest tu słowem kluczem – to nie musi być dokładnie ta sama opowieść, a wariacja na jej temat. Zupełnie nowe podejście, świeże spojrzenie, które może zarówno zniweczyć to, co w historii Wilczura najpiękniejsze, jak i wzbogacić ją o aspekty, których poprzedni twórcy nie dostrzegali. No w i końcu na pokładzie znalazł się Leszek Lichota, więc wiedziałam, że nasz bohater jest w dobrych rękach.
CZYTAJ TAKŻE: Czym nowy “Znachor” różni się od poprzedników? Rozmawiamy z Leszkiem Lichotą i Anną Szymańczyk
“Znachor” – recenzja nowej adaptacji, w której widać “rękę” Netfliksa
Wiem, że dla wielu z was jest to kwestia nader istotna, zatem spieszę donieść, że owszem – wprowadzono wiele zmian i to znaczących. Trzon opowieści, jak i jej wydźwięk, pozostają te same, ale wiele jej aspektów odpowiednio zmodyfikowano. I przyznam wam szczerze, że naprawdę trudziłam się, by wyłonić coś, co by mnie uwierało, co przyjęłabym jako zmianę na gorsze. Ale niczego takiego nie znalazłam. Wprawdzie nie wszystkie modyfikacje oznaczyłabym etykietą “progres”, niektóre są po prostu ni mniej, ni więcej, jak alternatywną wersją wydarzeń. Doktor Dobraniecki w interpretacji Michała Gazdy to bohater najbardziej określony i jednoznaczny, ale przy okazji zyskuje nieco więcej do roboty. Hrabia Czyński bardziej niż romantycznego kochanka, przypomina bad boya o złotym sercu, o jakim marzy niejedna nastolatka i który tym razem (tu brawa dla kreującego jego postać Ignacego Lissa) przechodzi naprawdę wyraźną i wiarygodną przemianę. Wasylka zaś zastąpił Michał, przyjaciel Marysi, który jest… cóż, po prostu inny, a przy okazji absolutnie przesympatyczny.
Jest jednak cały szereg zmian na lepsze, z żeńskimi bohaterkami na czele i tu najbardziej czuć wkład Netfliksa, który słynie przecież z szeroko pojętej postępowości. Nowy “Znachor” to uwspółcześniona wersja klasycznej opowieści, której akcja wciąż dzieje się w latach 20. i 30. XX wieku (o czym dobitnie przypomina nam obecność narodu żydowskiego, której na próżno było szukać w poprzednich adaptacjach), ale duch obecnych czasów przedziera się do narracji i wybrzmiewa szczególnie w podejściu do reprezentantek “płci pięknej”. Temperamentna Zośka, brawurowo grana przez cudowną Annę Szymańczyk, nie tylko wzbogaca tę opowieść o jakże zbawienną dawkę humoru, ale ukazuje nam też inne, dotąd nieeksplorowane oblicze Rafała Wilczura/Antoniego Kosiby. Wpisanie w fabułę postaci, która dotąd w niej nie występowała, jest karkołomnym zadaniem, z którego scenarzyści, Marcin Baczyński i Mariusz Kuczewski, wywiązali się wzorowo. Nie tylko stworzyli od zera postać, która sama w sobie jest wartością dodaną (i jednym z najjaśniejszych elementów filmu!), ale i zręcznie uzasadnili jej obecność wpływem, jaki wywiera na sposób, w jaki postrzegamy głównego bohatera. Czy nowy “Znachor” mógłby obejść się bez Zochy? Owszem, ale byłby znacznie uboższy.
Marysia tymczasem przestała być damą w opałach, a stała się charakterną, acz niepozbawioną wrażliwości i eteryczności dziewczyną. Sprawczość, niezależność i bunt przeciwko konwenansom w żadnym stopniu nie przeszkadzają jej w byciu zakochaną bez pamięci romantyczką, którą tak dobrze znamy – jak widać dało się dodać bohaterce głębi i charakteru, nie odzierając jej przy tym z dotychczasowych atrybutów. Duża w tym zasługa Marii Kowalskiej, dla której była to pierwsza główna rola i która umiejętnie i z wyczuciem zrównoważyła dwa oblicza swej bohaterki, w czym pomógł jej oczywiście naprawdę dobrze skreślony scenariusz. Z kolei Izabela Kuna świetnie odnalazła się w roli władczej i zepsutej do szpiku kości hrabiny Czyńskiej, która tym razem pełni rolę antagonistki absolutnej, jakiej ta historia wyraźnie potrzebowała.
“Znachor” – Leszek Lichota stanął na wysokości zadania, ale tego się raczej wszyscy spodziewaliśmy
Choć netfliksowy “Znachor” podzielił nasz naród w jednych budząc niepokój, w innych ekscytację, co do jednego chyba wszyscy byli zgodni – Leszek Lichota był castingowym strzałem w dziesiątkę. I nie przestrzeliliśmy w swych przewidywaniach moi drodzy, bo ponownie udowodnił, że jego renoma nie wzięła się znikąd. Wilczura kreuje z niewątpliwym szacunkiem dla poprzedników, lecz daje mu wiele od siebie – to jest JEGO Wilczur od pierwszej do ostatniej sekundy. Każdym najdrobniejszym gestem i choćby zaledwie przelotnym spojrzeniem buduje postać na wskroś autentyczną, której tragizm wznosi na jeszcze wyższy poziom. I choć na ekranie partneruje mu szereg uzdolnionych aktorów, to on stanowi serce i duszę tej opowieści, dźwigając na swych zmęczonych tułaczką barkach ciężar całego przedsięwzięcia. I robi to wprost znakomicie.
Dajcie szansę nowemu “Znachorowi”, bo jest tego wart
Nie zagwarantuję wam, że nowy “Znachor” zachwyci was w równym stopniu, co mnie. Zapewniam jednak, że to naprawdę solidne rzemiosło i rewelacyjnie zrealizowana produkcja, od scenariusza, przez grę aktorską, po scenografie, kostiumy i muzykę – tutaj ukłony dla zespołu Svahy z Bydgoszczy, bo artystki wykonały kawał dobrej roboty.
Opowieść o dobrodusznym Rafale Wilczurze jest na tyle uniwersalna, że można snuć ją na wiele różnych sposobów, za każdym razem trafnie i trzecia już, jakże udana, adaptacja jest tego koronnym dowodem. Każdy z nas może mieć swojego ukochanego “Znachora”. Ja stawiam na tego netfliksowego, którego obejrzałam już trzykrotnie i całą pewnością na tym nie poprzestanę.
CZYTAJ TAKŻE: Czy potrzebowaliśmy nowego “Znachora”? Rozmawiamy z Marią Kowalską i Ignacym Lissem