“Zagłada domu Usherów” zbiera całkiem przyzwoite recenzje (w serwisie Rotten Tomatoes może pochwalić się obecnie wynikiem 89% świeżości) i budzi dość spore zainteresowanie, zwłaszcza wśród horroromaniaków i miłośników twórczości Mike’a Flanagana. Netfliksowy król grozy pożegnał się w ten sposób z platformą i jednocześnie udowodnił, że coś tam jeszcze potrafi – jego ostatnie dokonania pozostawiały bowiem wiele do życzenia, więc mieliśmy prawo w to zwątpić. Ale czy rzeczywiście mowa tu o najstraszniejszym z seriali Netfliksa? Otóż nie. Ten tytuł dzierży inne dzieło tego twórcy, którego od pięciu lat nikt nie zdołał strącić z piedestału.
CZYTAJ TAKŻE: “Zagłada domu Usherów” to taka creeperska “Sukcesja”, ale czy pożegnanie godne mistrza? (RECENZJA)
Nie taka straszna “Zagłada domu Usherów”, jak ją malują
Netflix ogólnie nie słynie z wybitnych dokonań na polu kina grozy, ale zdarzyło mu się wypuścić kilka perełek i jedną z nich był serial “The Haunting of Hill House” z 2018 roku. Mike Flanagan zainspirował się tu klasyczną powieścią autorstwa Shirley Jackson i zaserwował nam ghost story z najwyższej półki. Była to opowieść o wielodzietnej rodzinie, która miała tego pecha, że wprowadziła się do nawiedzonego domu. Ponura posiadłość, będąca tu pełnoprawną postacią, żywiła się duszami swych mieszkańców i za nic w świecie nie zamierzała przepuścić okazji na tak syty posiłek. Bohaterowie (a przynajmniej większość z nich) pokrzyżowali jej jednak plany i zwiali, gdzie pieprz rośnie. Na jakiś czas.
Flanagan rozłożył narrację na dwie płaszczyzny czasowe, ukazując nam tym samym wpływ, jaki na psychikę człowieka może mieć zetknięcie się ze zjawiskami paranormalnymi. W efekcie otrzymaliśmy doskonały miks horroru z dramatem rodzinnym oraz serial, który był nie tylko przerażający, ale i przejmująco smutny. A przerażał nie na żarty i bez dwóch zdań to on zasługuje na miano króla netfliksowych straszaków.
Ponadto “Zagłada domu Usherów”, pomimo kilku typowych dla gatunku elementów, uderza w zupełnie inne tony i niepokoi nas raczej moralną zgnilizną gatunku ludzkiego, balansując tym samym na granicy horroru i dreszczowca. Myślę, że nawet osoby stroniące od klimatów grozy i posiadające niski próg strachu, mogą śmiało sięgnąć po tę pozycję i wyjdą z tego (raczej) bez szwanku. “The Haunting of Hill House” bym jednak wówczas odradzała. Dla waszego dobra.
CZYTAJ TAKŻE: Czy “Zagłada domu Usherów” powróci z 2. sezonem? Oto, co wiemy o przyszłości serialu Netfliksa
“Zagłada domu Usherów” – które opowiadania Edgara Allana Poego zaadaptował Mike Flanagan?
“Zagłada domu Usherów” to opowieść o obrzydliwie bogatej i zepsutej do szpiku kości familii, przy której Royowie z “Sukcesji” wydają się być niemal przyzwoitymi ludźmi. I choć Mike Flanagan czerpał tu ewidentną inspirację losami Sacklerów, którzy swoją chciwością doprowadzili do fatalnej w skutkach epidemii opioidów, fabułę oparł przede wszystkim na twórczości wirtuoza literatury gotyckiej, Edgara Allana Poego.
W ośmioodcinkowym serialu znajdziemy szereg bardziej lub mniej wyraźnych nawiązań do nowel i poematów Poego, a wiele pozycji (choć nie wszystkie) wskazują nam zresztą tytuły odcinków. W “Zagładzie domu Usherów” znajdziemy zatem motywy znane z takich utworów jak:
- “Maska Czerwonego Moru”,
- “Zabójstwo przy Rue Morgue”,
- “Czarny kot”,
- “Serce oskarżycielem”,
- “Złoty żuk”,
- “Studnia i wahadło”,
- “Kruk”,
- “Annabel Lee”,
- “Przygody Artura Gordona Pyma”,
- “Metzengerstein”,
- “Morella”,
- “Tamerlane”,
- “William Wilson”,
- “Okulary”,
- “Zagłada domu Usherów” (ale to chyba logiczne).
Serial Mike’a Flanagana nie jest rzecz jasna pierwszą próbą adaptacji dzieła mistrza Poego. Jego twórczość przenoszona była na ekran dziesiątki razy, a sama “Zagłada domu Usherów” dobrych kilkanaście. Najsłynniejszą z adaptacji (i tą najbardziej cenioną) jest bez dwóch zdań ta z 1928 roku w obiektywie polskiego reżysera Jeana Epsteina.