“X-Men ‘97” to kontynuacja kultowego serialu animowanego z lat 90-tych, na którym wychowało się całe pokolenie miłośników trykociarzy (w tym autorka niniejszej recenzji). Twórcy mieli zatem podwójnie utrudnione zadanie – nie tylko musieli dowieźć nam coś, co da się w ogóle oglądać (a, jak wiemy, z tym w Marvelu bywa różnie), to jeszcze zmierzyli się z legendą wielbioną przez rzesze widzów. I na szczęście stanęli na wysokości zadania, bo pierwsze trzy odcinki udostępnione do recenzji zawierają wszystko, za co kochamy gatunek superhero.
“X-Men ‘97” – recenzja nowego serialu Marvela
Akcja serialu rozpoczyna się niedługo po zakończeniu poprzednika. Charles Xavier nie żyje, a członkowie tytułowej drużyny mierzą się z przyszłością, jakiej zdecydowanie nie oczekiwali – patriarcha sprawił im bowiem nie lada niespodziankę i całą swą spuściznę oddał w ręce Magneto. To prowadzi do napięć zarówno wewnątrz samej drużyny, jak i na linii ludzie-mutanci, bo choć zamach na Profesora X nieco załagodził nastroje społeczne, Erik wciąż uchodzi za arcywroga homo sapiens.
Twórcy “X-Men ‘97” zatem już na wejściu pochylają się nad zagadnieniem, które od zawsze stanowiło rdzeń opowieści o tytułowej drużynie, dobitnie podkreślając, że jej przesłanie jest i zawsze będzie boleśnie aktualne i ponadczasowe. Z ust Magneto pada tyrada na temat pieśni o ludzkości, której refrenem niezmiennie pozostaje nietolerancja odmienności, czy to objawiającej się nadnaturalnymi zdolnościami, kolorem skóry, wyznaniem, czy orientacją seksualną – gdy odstajesz od reszty, wiedz, że na twych plecach widnieje tarcza, w którą ktoś zawsze będzie próbował strzelić.
Nie oznacza to jednak, że nasz drogi Erik stale odtwarza utarty repertuar – twórcy kierują jego postać na nowe tory, badając jak sprawdzi się w nieco odmiennej roli. Podobnie jest z Cyklopem, który lada dzień zostanie ojcem i musi nieco przewartościować swoje życie, oraz Jean i Storm, którym scenarzysta zaserwował potężny kryzys tożsamościowy. Żebyśmy się jednak dobrze zrozumieli – balans został zachowany i choć serial porusza poważne tematy, wciąż jest lekkim, miejscami zabawnym, chwilami odpowiednio infantylnym tworem, który gra na naszej nostalgii, nie trącąc przy tym wtórnością.
Twórcy wiedzą, za co pokochaliśmy X-Menów (i trykociarzy ogółem) i co rusz pociągają za odpowiednie sznurki, by wywołać oczekiwaną reakcję. Mamy więc niewymuszony humor sytuacyjny (tu króluje przede wszystkim Wolverine ze swoimi niemal zerowymi kompetencjami społecznymi) przeplatanym wzruszem, zabawę formą i możliwościami, jakie oferuje technika animacji, obowiązkowe ujęcie grupowe podczas starcia ze złolem, wciągającą fabułę i wartkie tempo oraz, oczywiście, dynamiczne sceny akcji w rytm kultowego motywu muzycznego. No i czego chcieć więcej?
“X-Men ‘97” idzie z duchem czasu, ale pozostaje wierny oryginałowi
Postęp dla samego postępu nie będzie pochwalany. Zachowajmy to, co musi zostać zachowane i doskonalmy to, co da się doskonalić – rzekła niegdyś Dolores Umbridge w piątym “Harrym Potterze” i twórcy “X-Men ‘97” widocznie mocno wzięli to sobie do serca, bo choć w serialu czuć ducha naszych czasów, nikt na siłę nie modyfikuje tego, co kiedyś zagrało. Poszczególne zmiany (a nie ma ich zbyt wiele) są jedynie poprawkami, które zwyczajnie powinny były zostać naniesione – jak ciemniejszy kolor skóry Storm, czy walka z seksualizacją w postaci “ugrzecznienia” (choć też nie nadmiernego) stroju pewnej pani, której z imienia nie wymienię, co by nie bawić się w spoilery. Krótko mówiąc: poprawili, co wymagało poprawy, a resztę zostawili w spokoju i chwała im za to.
“X-Men ‘97” – czy warto obejrzeć nowy serial Marvela?
Jeszcze jak. Jeśli pozostałe odcinki utrzymają poziom pierwszych trzech, które miałam przyjemność obejrzeć, dostaniemy jedną z najlepszych produkcji Marvela w ostatnich latach. To bowiem swoisty powrót do korzeni bez zbędnego kombinowania, zabawa gatunkami (od bajki dla dzieci po rasowy horror) i serial stworzony z czystej miłości do komiksów, a nie tylko dla odcinania kuponów. Ktoś tam w Marvel Studios wciąż kocha tych superbohaterów, a nie tylko pieniądze, które generują.
SPRAWDŹ TEŻ: Marvel kasuje kilka serii filmowych! Kontynuacje TYCH filmów nie powstaną