"Niewidzialna wojna" miała być wielkim pożegnaniem Patryka Vegi z polskim kinem, a okazała się być wielką porażką. Wpływy do box office'u są, jak na rzeczonego reżysera, bardzo niskie i nie dorównują nawet odświeżonemu "Avatarowi", który większość kinomanów przecież już widziała.
Wielki upadek Patryka Vegi. Polacy nie chcą oglądać "Niewidzialnej wojny"
O tym, że Patryk Vega traci na popularności pisaliśmy już przy okazji premiery filmu "Miłość, seks & pandemia". Wówczas w pierwszy weekend od premiery produkcję obejrzało 98 334 widzów, co było najgorszym wynikiem reżysera od czasów "Last Minute". W czasach świetności (lata 2016-2017) nazwisko Vegi przyciągało do kin nawet 600-700 tys. widzów. Liczba ta spadła do 107 tys. przy "Small World", a później nastąpiła już równia pochyła. "Niewidzialną wojnę", czyli głośno zapowiadaną autobiografię filmowca, obejrzało zaledwie... 30 tys. widzów. Dla porównania - "Avatar", który ponownie wszedł do kin, przyciągnął ok. 35 tys. widzów. Czyżby Polacy przestali kochać Patryka Vegę?
"Niewidzialna wojna" znika z kin
Niską oglądalność autobiografii Patryka Vegi zaobserwowały placówki kinowe. Za czasów "Botoksu", czy nawet "Polityki", filmy kontrowersyjnego reżysera utrzymywały się na ekranach cały tygodniami, oferując widzom cały wachlarz dogodnych godzin seansu. W przypadku "Niewidzialnej wojny" już w drugim tygodniu wyświetlania ilość seansów została zredukowana do jednego, dwóch dziennie (i to nie w prime timie). Patryk Vega się jednak nie poddaje i jak widać naprawdę wierzy, że polscy widzowie go zwyczajne nie doceniają. Filmowiec ogłosił bowiem, że "Niewidzialną wojną" zamierza podbić zagraniczny rynek, a film wyświetlany będzie m.in. w Niemczech, Austrii, Holandii, Danii, Szwajcarii, Francji, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Szwecji i Norwegii. Czy poza granicami naszego kraju poradzi sobie lepiej? Przekonamy się.