Pierwsza połowa 4. sezonu „You” zawitała wreszcie na Netfliksie. Ja miałam już okazję obejrzeć całość; łącznie z drugą połową, która ukaże się w marcu; i powiem tak… jest grubo.
W poprzedniej odsłonie Joe Goldberg pozbawił życia swoją niezrównoważoną i stanowiącą zagrożenie dla otoczenia żonę, oddał synka w dobre ręce i upozorował własną śmierć. Wyruszył następnie do Paryża, gdzie bezskutecznie poszukiwał swojej ukochanej Marienne. Z tego miejsca pragnę zaznaczyć, iż jeśli obawialiście się, że 4. sezon „You” opierać się będzie na tym samym schemacie, co jego poprzednicy, to możecie odetchnąć z ulgą. Twórcy postanowili pobawić się nieco formą, choć zachowawczo – znajome elementy wciąż są obecne, po prostu akcenty rozłożono inaczej.
„You”, czyli koszmar Joego Goldberga
Od wspomnianych wydarzeń minęło sporo czasu. Joe osiadł w Londynie, zatrudnił się jako wykładowca akademicki i stał się zupełnie innym człowiekiem. Takim, który nie popada w obsesje, nie wtrąca się w życie innych ludzi i przede wszystkim – nie morduje. Jako Jonathan Moore prowadzi powolną egzystencję, szerząc wśród milenialsów miłość do literatury i przechadzając się pięknymi uliczkami miasta, które – jak to w przypadku oderwanych od rzeczywistości tworów bywa – składa się niemal wyłącznie z malowniczych zakątków Kensington, lub nowoczesnego, bogatego City. Na brzydotę nie ma tu miejsca.
Jak się mogliśmy domyślić, to skrzętnie poukładane życie Jonathana szybko zaczyna trząść się w posadach i tak oto wkraczamy do świata kryminału, który jakże dosadnie określony zostaje mianem najpodlejszego ze wszystkich gatunków. „You 4” zawiera w sobie wszystko to, za co widzowie pokochali ten serial, i nieco więcej. Na pewnym etapie twórcy dociskają bowiem pedał gazu i gwarantuję, że jeśli początek wyda wam się jakiś nijaki, później to już crème de la crème pięknego absurdu i ordynarnych plot twistów, które w wielu innych przypadkach uznałabym za wadę, tu zaś są wartością pożądaną. „You” to bowiem ciekawy przypadek serialu z półki guilty pleasure, z naciskiem na to drugie. Czy fabuła jest tu surrealistyczna i naciągana, a scenariusz pełen skrótów? A jakże, zwłaszcza w tym sezonie. Czy opowieść o kompulsywnych i socjopatycznych zapędach Joego nie jest tworem wybitnie ambitnym? Owszem. Czy mimo to zapewnia kilka godzin pierwszorzędnej rozrywki? Tak, i nawet, w przeciwieństwie do większości tego typu produkcji, po seansie wcale nie mam poczucia zmarnowanego czasu. Bawiłam się bowiem wyśmienicie.
Klucz polega na tym, aby oczekiwać od serialu by był tym, czym z założenia ma być. Nie każda produkcja musi wnosić coś do naszego życia i pobudzać nas intelektualnie. Niektóre mają nas zwyczajne bawić. Tylko tyle i aż tyle. „You” jest przy tym serialem samoświadomym – twórcy dostrzegają prawidła rządzące popkulturą i skutecznie nam o tym przypominają. Doskonale obrazuje to wymiana zdań Joego, naczelnego hejtera kryminałów spod znaku kto zabił?, ze studentką, która staje w kontrze do jego snobistycznych poglądów i zaciekle broni Agathy Christie. Wpisuje się to oczywiście w prowadzoną od lat dyskusję o podziale na wysokie i niskie kino, oraz zarzuty, że blockbustery to parki rozrywki – nawet jeśli, to co w tym złego?
Dlatego też twórcy „You” nie dokonali nagłej rewolucji w swoim dzieje, wzbijając się na wyżyny scenopisarstwa i unikatowości doznań. Wciąż operują utartymi schematami, bawiąc się nimi i testując granice. Zaskakują nas kolejnymi absurdalnymi twistami, chwilami bezczelnie ocierając się o rasową telenowelę. I robią to z gracją słonia w składzie porcelany, nie mistrzów ekranowego pastiszu. Na tym etapie zwyczajnie nie sposób mieć do nich o to pretensje, w końcu wspomniane zabiegi zawsze stanowiły siłę napędową przygód Joego. Chwała im też za to, że postanowili obrać nieco inną ścieżkę pod względem czysto fabularnym, byśmy nie popadli w znużenie (wierzcie mi, to wam nie grozi). Zatem jeśli podobały wam się poprzednie sezony „You”, ten spodoba wam się jeszcze bardziej.
Dla jasności – celowo nie zdradziłam tu szerszego zarysu fabuły, bo zwyczajnie zepsułoby wam to przyjemność z seansu. Najlepiej bowiem wejść w ten sezon z czystą głową, nie wiedząc, co was czeka. Na odchodne wspomnę tylko, że największą wadą „You 4” jest powielanie popularnego ostatnio, i do znudzenia wyeksploatowanego, motywu. Oglądając pierwszy odcinek szybko zrozumiecie, co mam na myśli.