Gdy tylko pojawiły się pierwsze zapowiedzi czwartego "Thora", pisałam wam, iż najnowsze dzieło Taiki Waititiego może się okazać najlepszą produkcją, jaką dotąd dał nam Marvel. W końcu już "Ragnarok" był czymś znacznie więcej, niż zwykłym blockbusterem o superherosach w trykotach, a Nowozelandczyk wielokrotnie udowodnił, że reżyserem jest wybitnym. Czy i tym razem mu się udało? Powiem więcej - Taika przeszedł samego siebie, a "Miłość i grom" to film absolutnie wspaniały.
Thor: Miłość i grom - recenzja nowego filmu Marvela od Taiki Waititiego
Określanie "Thora: Miłości i gromu" wyłącznie mianem nowego filmu Marvela wydaje mi się sporym nietaktem i nadmiernym uproszczeniem. Owszem, najnowsza odsłona przygód boga piorunów wchodzi w skład Kinowego Uniwersum Marvela i jest w nim wszystko, za co pokochaliśmy opowieści o superherosach ze świata Avengers. To jednak przede wszystkim film Taiki Waititiego. Najbardziej autorska i (nie boję się użyć tego słowa) niezależna produkcja spod szyldu Marvel Studios. Już Sam Raimi w "Multiwersum obłędu" pokazał nam, że można operować w ramach MCU, przemycając przy tym spore pokłady osobistego sznytu. W tym przypadku odnoszę jednak wrażenie, że Kevin Faige rzucił tylko Taice: Rób co chcesz i oddał mu pełną kontrolę, obdarzając bezgranicznym zaufaniem. Taika Waititi, jak mało kto, rozumie i czuje kino rozrywkowe. Wie, na czym opierają się blockbustery superhero i za co kochają je widzowie. "Thor: Miłość i grom" to w mojej ocenie kino rozrywkowe najwyższych lotów. Film, który zawiera w sobie absolutnie wszystko, co powinien, a nawet więcej.
Thor: Miłość i grom - superhero z wielkim serduchem
Taika Waititi ma to do siebie, że potrafi opowiadać o rzeczach pospolitych i trywialnych, w sposób niezwykle prosty, acz ujmujący, nie ocierając się przy tym o banał. W jednym z ostatnich wywiadów sam przyznał, że w swoich filmach nie stara się rzucić widzów na kolana, tudzież wynaleźć koła na nowo, a jednak - jakimś cudem - wciąż odnosi sukcesy. Widać to zwłaszcza w najnowszym "Thorze", który jest filmem tak prostym, a jednocześnie głębokim, tak zabawnym, a jednocześnie poruszającym, że wywołuje w widzu całe spektrum emocji, a przecież właśnie o to w tych filmach chodzi. "Thor: Miłość i grom" to film o ludziach, ich słabostkach i sile, a także o tym, co jest koniec końców w życiu najważniejsze. Doprawdy trudno oddać wspaniałość tego filmu nie ocierając się o spoilery, mimo to postaram się to zrobić. Powiem tak: nikt dawno tak pięknie nie prawił o poszukiwaniu sensu w życiu, kryzysie wiary, upadku ideałów i radzeniu sobie ze stratą, jak zrobił to tutaj Taika. Gwarantuję, że w trakcie seansu będziecie śmiać się do rozpuku i ronić łzy wzruszenia, a po wyjściu z kina uśmiech nie zejdzie wam z twarzy jeszcze przez długi czas.
Thor: Miłość i grom, czyli o tym, jak pokochałam wątki romantyczne w Marvelu
Pamiętacie dr Jane Foster? Tę miałką i nieciekawą dziewczynę Thora, którą grała Natalie Portman? To wyrzućcie jej obraz z pamięci i pozwólcie Taice opowiedzieć wam jej historię na nowo. Okej, na nowo nie jest tutaj najtrafniejszym określeniem, bowiem Waititi darzy dzieła poprzedników odpowiednią dozą szacunku i nie przekreśla dawnych losów pani astrofizyk. Nadaje jej jednak znacznie więcej charakteru i ikry, a wówczas uwaga - otrzymujemy naprawdę fajną, zabawną (!) i ciekawie poprowadzoną postać kobiecą. Co więcej, relacja Thora i Jane wreszcie DZIAŁA. Wątki romantyczne nigdy nie były mocną stroną Marvela (Wanda i Vision to zupełnie inna historia), a solą w oku fanów był szczególnie romans Odinsona z Jane. Taice wystarczyła jedna sekwencja rodem z generycznych komedii romantycznych (sama jestem w szoku, ale nie, to nie jest obelga), byśmy pokochali Thora i Jane i autentycznie zaangażowali się w ich historię. Nowozelandczyk świetnie też prowadzi aktorów. Chris Hemsworth zaczął naprawdę czuć swoją postać dopiero na wysokości "Ragnaroku", właśnie dzięki Taice. Tutaj panowie znów udowadniają, że fenomenalny z nich duet, ale dość o Chrisie. Największym zaskoczeniem była dla mnie wcielająca się w Jane Natalie Portman. Do wczoraj twierdziłam, że choć aktorką jest świetną, w kinie rozrywkowym nie ma czego szukać. Zawiodła mnie jako Padme Amidala w "Gwiezdnych wojnach", zawiodła też jako dr Jane Foster w dwóch pierwszych "Thorach". Okazało się jednak, że wystarczyło, by za sterami stanął odpowiedni reżyser i Natalie czuje się jak ryba w wodzie, a ja z uśmiechem na twarzy wycofuję się z dotychczasowych twierdzeń. Tessa Thompson i Russell Crowe, kreujący postać Zeusa, nie zaskoczyli mnie ani trochę. Oboje kradną każdą scenę, w której się pojawiają, bawiąc mnie niemiłosiernie.
Thor: Miłość i grom - czy Thanos i Loki rzeczywiście mają się czego obawiać?
Po pierwszych zagranicznych pokazach "Miłości i gromu" recenzenci szumnie głosili, iż oto nadszedł najlepszy złoczyńca Kinowego Uniwersum Marvela. Gorr Rzeźnik Bogów, w którego wciela się Christian Bale, to postać tragiczna, nie zło w czystej postaci. To przeciwnik, którego motywacje rozumiemy oraz głęboko mu współczujemy. Co więcej, Bale gra go absolutnie fenomenalnie, a oprawa audio-wizualna dopełnia dzieła, dając nam zdecydowanie najbardziej przerażającego z marvelowych złoli. Czy jednak najlepszego? Niekoniecznie. Choć umieściłabym go w pierwszej piątce, daleko mu do majestatu Thanosa, czy ciężaru emocjonalnego Helmuta Zemo.
Thor: Miłość i grom to NAPRAWDĘ najlepszy film Marvela
Reasumując, "Thor: Miłość i grom" to wszystko, za co pokochaliśmy kino rozrywkowe. To piękna w swojej prostocie, przezabawna i wzruszająca opowieść, do której z chęcią wrócę jeszcze nie jeden raz. Taika Waititi stanął na wysokości zadania, nie odcinając kuponów od "Ragnaroku" i serwując nam dzieło, które ma w sobie tyle serca i miłości, że w pełni zasłużyło na najwyższą możliwą notę. Nie mam się absolutnie do czego przyczepić, bo nawet sceny walk mają w sobie tyle polotu i finezji, że pozostali twórcy powinni tylko podziwiać i robić notatki. Wszystko tu gra tak, jak powinno, a i moje obawy o przyszłość MCU zostały rozwiane. Dziękuję i proszę o więcej takich produkcji! PS: Teraz wreszcie rozumiem, dlaczego dystrybutorzy nie zdecydowali się na tłumaczenie tytułu "Miłość i grzmocenie".
Ocena: 10/10
Polecany artykuł: