Przygotowując 5. sezon "The Crown", czyli serialu określanego mianem perły w koronie Netfliksa, twórcy stanęli przed znacznie trudniejszym zadaniem, niż dotychczas. Pierwsze sezony traktowały bowiem o historii, którą większość odbiorców znała jedynie z książek historycznych, tudzież wcale. Wkraczając jednak w realia lat 90. ubiegłego wieku, które poniekąd zredefiniowały obraz brytyjskiej rodziny królewskiej w oczach społeczeństwa, podjęli się sfabularyzowania wydarzeń, które (prawie) wszyscy doskonale pamiętamy z mediów. Czy Peter Morgan wywiązał się ze swojego zadania? I tak, i nie. Spieszę donieść, że owszem, 5. sezon "The Crown" jest najsłabszym z dotychczasowych, lecz jednocześnie tym, który został ze mną nieco dłużej, niż jego poprzednicy. Formuła się bowiem nie wyczerpała, lecz problem leży gdzieś indziej.
"The Crown 5" różni się od swoich poprzedników nie tylko obsadą. Twórcy nie snują już jedynie opowieści o rządach królowej Elżbiety II, a (raz subtelniej, innym razem nieco mniej) stawiają przed widzem pytanie - czy monarchia ma w ogóle rację bytu we współczesnym społeczeństwie? I jeśli tak, to czy aby na pewno w takiej właśnie formie?
Windsorom bliżej do Targaryenów, niż książątek z bajek Disneya
Wszyscy widzieli w nas postaci z bajki, pada w jednej ze scen z ust księcia Karola. Monarchia to jedyny element Konstytucji o boskiej naturze, gdy wkładasz koronę przeistaczasz się, wyrokuje w innej królowa matka. Trudno w tym miejscu o brak skojarzenia z Targaryenami, którym ponoć bliżej było do bogów, niż ludzi i których supremacja wydaje się absurdalna nawet w realiach świata fantasy. I tak jak Ryan Condal z Georege'em R. R . Martinem w "Rodzie smoka" snuli nam opowieść o dekonstrukcji mitu monarchów jako nadludzi, tak Peter Morgan czyni to samo, lecz w znacznie subtelniejszy sposób. W "The Crown 5" Windsorowie jawią się nam bowiem jako real-life Targaryenowie, tylko bez smoków i o znacznie bardziej przyziemnej urodzie. Trzon pozostaje jednak ten sam - mamy tu do czynienia ze zbieraniną jednostek ludzkich żyjących pod dyktando systemu, który z człowieczeństwem nie ma nic wspólnego.
Twórcy przyglądają się każdemu z członków brytyjskiej rodziny królewskiej i dokonują wiwisekcji - jak system, który jest słowem kluczem 5. sezonu, wpłynął na nich i ich ukształtował? Kogo odrzucił, kogo złamał, a kogo przemielił i wypluł? Każda z postaci jest inna i każda cierpi na swój sposób. W oku cyklonu znajdują się oczywiście pełniąca funkcję pariasa księżna Diana, książę Karol, któremu w imię dobra ojczyzny odmówiono prawa do osobistego szczęścia, oraz królowa Elżbieta II ze swoim dualizmem osoby, której dobro najbliższych jest szczególnie drogie, i zimnej królowej, która rzeczone dobro zmuszona była raz za razem poświęcać. Gdzieś w tym wszystkim majaczą też dramaty księżniczki Małgorzaty, której system złamał życie, a także księcia Filipa, Williama i wreszcie Camilli. "The Crown 5" to zatem ni mniej, ni więcej, jak opowieść o skostniałym systemie i ludziach, którzy usiłują wydrzeć mu ostatnią namiastkę człowieczeństwa i normalności. Doskonale obrazuje to scena, w której królowa Elżbieta otrzymuje reprymendę od własnej matki, bo zapragnęła choć raz przemówić do ludu o tym, że jest jej po ludzku smutno, i użyć przy tym słowa przepraszam, które z założenia nie powinno przecież nawet funkcjonować w jej słowniku. Królowa przecież nie ma prawa do smutku. Królowa przecież nigdy się nie myli. Królowa przecież nie może być zwykłym człowiekiem.
"The Crown 5", czyli don't hate the player, hate the game
Na długo przed premierą 5. sezonu Judi Dench zarzuciła "The Crown" nadmierną sensacyjność i doprawdy trudno o mniej trafne określenie. Twórcy nie wieszają bowiem psów na rodzinie królewskiej sensu stricto, i nie obierają narracji, w której relacja Royalsów z księżną Dianą prowadzona jest w myśl schematu agresor-ofiara. Peter Morgan nie wydaje osądów, nie ocenia swoich bohaterów, a wydźwięk całości przywodzi raczej na myśl popularne powiedzenie don't hate the player, hate the game. Elżbieta i jej najbliżsi przedstawieni zostają jako produkty systemu, którego odklejenie od rzeczywistości i archaiczność aż kłują w oczy, a całość potęguje serialowy książę Karol, krzyczący, że coś się wreszcie musi zmienić. Ale, czy się zmieni?
"The Crown 5" - jakże piękny, nużący dramat
Szkopuł polega jednak na tym, że twórcy tak bardzo bali się kogokolwiek urazić, że omal nie zanudzili mnie na śmierć. Sam pomysł na "The Crown 5" zasługuje na pochwałę, jednak sposób prowadzenia historii to już odrębna kwestia. Odcinki ciągną się w nieskończoność, choć w gruncie rzeczy niewiele się w nich dzieje, a już na pewno niewiele istotnego. Całości brakuje suspensu i dramaturgii, obecnych przecież w poprzednich sezonach. Zawodzi nawet segment o księżnej Dianie, który jest przecież gotowym materiałem na poruszający dramat, i z przykrością muszę przyznać, że winę za to ponoszą nie tylko scenarzyści, ale także Elizabeth Debicki, która w mojej ocenie nie udźwignęła roli Królowej Ludzkich Serc. Jej Diana, choć perfekcyjnie odwzorowana zarówno pod względem aparycji, jak i mimiki twarzy, jest jednowymiarowa, a często wręcz irytująca. Brakuje jej ludzkiego pierwiastka, tej iskry w oczach, która niegdyś powaliła przecież na kolana cały świat. Najdotkliwiej widać to w scenie słynnego wywiadu, w której oczy aktorki pozostają puste, jakby zanadto skupiła się na odwzorowaniu manieryzmów księżnej Walii i zapomniała o uchwyceniu jej człowieczeństwa.
Nie oznacza to jednak, że "The Crown 5" jest kompletnym niewypałem, a wręcz przeciwnie - to wciąż genialnie zrealizowany serial, który zachwyca zdjęciami, kostiumami, scenografią i (poza powyższym wyjątkiem) fenomenalną grą aktorską. Ani trochę nie jestem zaskoczona, że najjaśniej błyszczy tu Jonathan Pryce, który z perfekcją zaprezentował nam różne oblicza księcia Filipa, jednakże Dominic West w roli zaskakująco ludzkiego Karola, niewiele mu ustępuje. Na wysokości zadania stanęła też Imelda Staunton, której Elżbieta może i różni się od poprzedniczek, ale jest bohaterką z krwi i kości, która ilekroć pojawia się na ekranie, przyćmiewa niemal wszystkich wokół.
Reasumując, "The Crown 5" jednocześnie zadowala i zawodzi, stanowiąc (paradoksalnie) zarówno najciekawszą, jak i najnudniejszą z dotychczasowych odsłon. Niemniej jednak wciąż pozostaje jakościową produkcją, do sięgnięcia po którą wszystkich szczerze zachęcam (tylko może z dużym kubkiem kawy, byście nie posnęli podczas seansu). Ocena: 7/10