„Sok z żuka” zadebiutował w 1988 roku i stanowił swoisty fundament kariery Tima Burtona. Człowiek, który w przyszłości miał zostać okrzyknięty wirtuozem spooky klimatów, zaserwował światu opowieść o dwójce duchów, którzy postanawiają pozbyć się z domu nowych domowników. Pomaga im w tym tytułowy Beetlejuice.
Choć mijały lata, a jak wiemy – nie wszystkie niegdyś popularne dzieła wdzięcznie się starzeją – „Sok z żuka” niezmiennie nas zachwyca i chętnie wracamy do niego raz za razem. Dlaczego?
Polecany artykuł:
Niepodrabialny klimat
Z pewnością słyszeliście kiedyś zwrot „jak film Burtona”, lub „Burtonowski klimat”. Wszystkie dzieła obdarzonego wyjątkową kreatywnością Amerykanina odznaczają się osobistym sznytem, ale to właśnie „Sok z żuka” wyróżnia się na tle pozostałych, w tym pozytywnym sensie. Klimat wręcz wylewa się tu z ekranu, a my łapiemy się na tym, iż chętnie weszlibyśmy w głąb opowieści.
Nieoczywista fabuła
Filmów o duchach jest na pęczki, ale takich, w których to zjawy są protagonistami, nie uświadczyliśmy dotąd zbyt wiele.
Wyśmienita obsada
Michael Keaton i Winona Ryder to marka sama w sobie i (zwłaszcza w latach 80.) swoista obietnica jakości. Aktorzy doskonale spisali się w swoich rolach, zwłaszcza Keaton, który kreował trudną, bo mocno przerysowaną i balansującą na granicy postać Beetlejuice’a. Reszta obsady też spisała się na medal, ale ta dwójka to crème de la crème tego filmu.
Specyficzny humor
Wisielcze poczucie humoru – tak najlepiej można opisać żarty i żarciki, jakimi raczą nas bohaterowie „Soku z żuka”. Reżyser bawi nas w typowy dla siebie sposób, nigdy nie przekraczając granicy dobrego smaku.
Drugie dno
„Sok z żuka” należy do nurtu kina stricte rozrywkowego i skierowanego do masowego odbiorcy. Nie przeszkodziło to jednak Burtonowi w ukryciu w jego fabule „smaczków” i morałów, które swojego czasu nie były tak powszechne w mainstreamie. A za to zawsze należą się brawa.
Na odchodne dodamy jeszcze, że „Sok z żuka” wywindował Tima Burtona to statusu czołowego reżysera produkcji spooky, którego pokochali kinomani z całego świata. Śmiało możemy zatem stwierdzić, że gdyby nie Beetlejuice, moglibyśmy nigdy nie ujrzeć „Edwarda Nożycorękiego”, „Batmana”, czy „Gnijącej panny młodej”.