W poprzedniej odsłonie “Sex Education” liceum Moordale przestało istnieć, a jego uczniowie rozeszli się w swoje strony. Maeve wyjechała do Stanów, by wziąć udział w prestiżowym kursie i spełnić swoje marzenie o zostaniu pisarką, Adam musiał postawić sobie pytanie, czy oczekiwania ojca są dlań ważniejsze od obrania własnej ścieżki, zaś Otis, Eric, Ruby i reszta ekipy trafili do zupełnie nowej, i zupełnie innej, placówki, w której przyszło im zacząć od zera. Czwarty sezon stoi zatem pod znakiem zmian i to zarówno tych w życiu bohaterów, jak i podejściu twórców do snutej nam opowieści – tym razem uderzyli bowiem w znacznie poważniejsze tony.
“Sex Education” – recenzja czwartego sezonu serialu Netfliksa
Witajcie w Cavendish Sixth Form College, inkluzywnym liceum będącym znakiem naszych czasów, które nikogo nie wyklucza, ale bycie “woke” stawia wyżej od bycia po prostu sobą. W którym na jeden metr kwadratowy przypada pięć stref self-care’u i walki o dobro planety, ale o działającej windzie możecie tylko pomarzyć. W tym kolorowym i dusznym od nadmiaru pozytywnej energii miejscu twórcy zmalowali obraz, jaki każdego dnia oglądamy na Instagramie – społeczeństwa, które nadto zapędziło się w swoich ideach. Które z tak wielkim zapałem gnało do przodu, że zgubiło po drodze to, co najważniejsze – przyziemne, namacalne, ale jakże ważne problemy.
Cavendish zdaje się być idyllą, dopóki nie dostrzeżemy, że uśmiechy na twarzach uczniów są starannie wyćwiczonymi maskami. Tych uczniów, którzy każdego dnia krzyczą o ginących pszczołach i niszczejących oceanach, co im się oczywiście chwali, dopóki nie zapominają, że siedząca obok koleżanka nie jest w stanie dosłyszeć ich okrzyków, a kumpel na wózku nie może dotrzeć na egzamin, bo zamiast nowej windy, sprawili sobie prestiżową salę do jogi. Twórcy “Sex Education” postanowili zatem obnażyć absurdy współczesnego świata i choć chwilami bywają w tym zbyt dosłowni i przekaz wbijają nam do głów łopatą, wyszło im to naprawdę zgrabnie. I co najważniejsze – w przeciwieństwie do uczniów Cavendish, nie zgubili po drodze tego, co stanowiło fundament ich dzieła.
“Sex Education 4” to nowe “Wredne dziewczyny”, czyli jak tchnąć nowe życie w nieco przestarzałe schematy
W czwartym sezonie scenarzyści pełnymi garściami czerpią z klasyki gatunku, jaką są filmy dla nastolatek z początków XXI wieku, gdzie schemat wyglądał zazwyczaj tak samo – w szkole zjawiała się nowa uczennica, która albo z szarej myszki stawała się TĄ popularną laską, albo odwrotnie, musiała mierzyć się z utratą dotychczasowego statusu. “Sex Education” nie jest jednak klasyczną teen dramą i twórcy wiedzieli, jak w te utarte i przestarzałe motywy tchnąć nieco życia, bawiąc się schematami i naginając ich granice. W grupie popularnych dzieciaków nie upatrują kolejnej Reginy George, a w zgorzkniałej samotniczce drugiej Janice. Szukają tu bowiem człowieka, z całym bagażem bolączek i motywacji. Nie ma tu miejsca na proste rozwiązania i jednowymiarowe postacie.
Nie bez powodu przywołałam ikony “Wrednych dziewczyn” – ten, dziś kultowy, film młodzieżowy stanowił tu wyraźną inspirację i pojawiło się nawet jakże cudowne bezpośrednie nawiązanie. “Sex Education 4” jest współczesną odpowiedzią na opowieść o licealnych perypetiach młodej Lindsay Lohan, która podchodzi doń z należytym szacunkiem, odrzucając jednak te co bardziej archaiczne elementy.
Czwarty sezon “Sex Education” uderza w znacznie poważniejsze tony niż jego poprzednicy
A co w ogóle słychać u głównych bohaterów? Na ekranie błyszczy Ruby, która, na wyraźną prośbę widzów, otrzymała więcej czasu ekranowego i jedną z najbardziej poruszających scen, a show kradną Aimee i Isaac, czyli duet, którego nawet nie wiedzieliśmy, że potrzebowaliśmy. Tymczasem Otis, dosłownie i w przenośni, uczy siebie i nas, że trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść, Jean rozprawia się z wewnętrznymi demonami, który ma znacznie więcej, niż byłaby gotowa przyznać, Eric staje przed wyborem z pozoru niemożliwym, zaś Adam wreszcie chwyta przysłowiowego byka za rogi i uczy się bycia dumnym z samego siebie, nawet wtedy, a może raczej szczególnie wtedy, gdy inni nie potrafią być dumni z niego.
Tym razem twórcy zdobyli się jednak na odwagę, by zaserwować nam znacznie poważniejszą opowieść, gdzie obok dotychczasowych perypetii i bolączek, z jakimi mierzyli się bohaterowie, pojawiają się wątki przemocy emocjonalnej, nieprzepracowanych traum kładących się cieniem na całym życiu oraz straty. Szczególnie dramatyczny okazał się los Maeve, która przechodzi w tym sezonie przez prawdziwe piekło, ale więcej zdradzać nie będę – w końcu sami zobaczycie.
Twórcom należy się szczególna pochwała za doskonałe zbalansowanie dramatu i komedii, bo w tym przypadku łatwo było potknąć się o własne nogi. Jestem też pełna podziwu dla wrażliwości, z jaką podchodzą do prowadzonych przez siebie bohaterów – choć otwarcie krytykują ich niechlubne uczynki i postawy, nikogo nie moralizują i nie antagonizują. Nikt nie jest idealny, nawet wy, ale staracie się zmienić świat na lepsze – oświadcza Ruby w jednej ze scen i myślę, że jest to cytat, który świetnie podsumowuje cały ten sezon.
Reasumując – tak, “Sex Education” kończy w szczytowej formie. Twórcy spróbowali podnieść stawkę i wyszli z tego obronną ręką – może i jest mniej pikantnie i lżej “po bandzie”, za to bardziej poważnie, ale myślę, że ta zmiana wyszła serialowi na dobre. Czwarty sezon to piękne zakończenie i kropka postawiona w odpowiednim miejscu, nawet jeśli w ostatnich minutach poziom ckliwości wzbił się nieco ponad normę.
A i zapomniałabym – szanuję za cudowne cameo pewnego pana z pewnego bardzo popularnego serialu.