"Sandman" to obok "Rodu smoka" najważniejsza serialowa premiera tego lata. Za sprawą Netfliksa kultowa już twórczość Neila Gaimana wreszcie doczekała się adaptacji, której zapowiedź wzbudzała dość... mieszane uczucia. Z jednej strony gigant streamingowy porwał się na osławioną opowieść, angażując samego Gaimana i doprawdy wyśmienitą obsadę. Z drugiej jednak książkowo-komiksowe adaptacje (z małymi wyjątkami) nie mają się ostatnimi czasy najlepiej. Co więcej, sam Netflix wielokrotnie zawiódł już swoich użytkowników, wypuszczając coraz więcej wątpliwej jakości filmów i seriali. Czy "Sandman" kontynuuje ten niechlubny trend, czy też przywraca nadzieję, że niegdyś tak uwielbiany serwis ma nam jeszcze wiele dobrego do zaoferowania? Pozwólcie, że czym prędzej was uspokoję - "Sandman" to jeden z najlepszych seriali, jakie zobaczycie w najbliższym czasie.
Sandman - RECENZJA nowego serialu Netfliksa
Na wstępie zaznaczę, że (jeszcze) nie czytałam komiksów Neila Gaimana, zatem "Sandmana" oceniam wyłącznie jako serial Netfliksa, nie adaptację komiksów (choć z zaufanych źródeł wiem, że i ich miłośników zadowoli to, co zmajstrowali dla nas twórcy). W trakcie seansu śledzimy losy Morfeusza - Władcy Snów i bohatera tak nietuzinkowego, że gwarantuję, iż szybko zaskarbi sobie waszą sympatię (moje serce skradł już w pierwszym odcinku). Po części jest to oczywiście zasługa scenariusza, opartego na powszechnie uwielbianych komiksach, po części zaś kreacji absolutnie fenomenalnego Toma Sturridge'a. Jego aparycja, modulacja głosu i niewymuszony majestat sprawiają, że Król Śnienia jawi nam się jako istota nie z tej ziemi, nie ocierając się przy tym o kicz i groteskę. Brytyjski aktor umiejętnie kreuje swojego bohatera, zachowując przy tym odpowiedni balans, co zdecydowanie nie było łatwą sztuką. Reszta obsady w niczym mu zresztą nie ustępuje i to właśnie kreacje aktorskie są największą siłą serialowego "Sandmana". Boyd Holbrook szarżuje jako nikczemny, acz przepełniony olbrzymią dozą uroku osobistego Koryntczyk, Gwendoline Christie serwuje nam wcielenie Lucyfera, jakiego na ekranie chyba jeszcze nie uraczyliśmy, a Charles Dance i David Thewlis po raz kolejny dają prawdziwy popis swojego kunsztu. Zwłaszcza ten drugi z panów, którego przed laty pokochałam jako poczciwego Remusa Lupina w serii o Harrym Potterze, a który teraz wykreował bodaj najciekawszą i najbardziej niejednoznaczną postać w swojej karierze (i serialu, który właśnie omawiamy).
Sandman - jeszcze Netflix nie umarł...
Złożone i niejednoznaczne postacie to zresztą kolejna zaleta serialowego "Sandmana". Bohaterowie szybko zyskują naszą sympatię, a nawet ci, którzy z założenia są złoczyńcami, mają w sobie tyle głębi, że śledzimy ich losy z nieskrywanym zainteresowaniem. "Sandman" wciąga już od pierwszych minut i choć miewa momenty przestoju, przez większość seansu napięcie rośnie z każdą sekundą, a twórcy niezwykle umiejętnie operują naszymi emocjami, czego najlepszym dowodem są wprost wyśmienite odcinki 5 i 6. Produkcja broni się też klimatem i zadziwiająco porządnymi efektami specjalnymi (choć i tu nie obyło się bez wpadek). "Sandman" to chyba jeden z najlepiej zrealizowanych seriali fantasy (i im podobnych), jakie widzieliśmy w ostatnich latach.
Nie oznacza to jednak, że serial pozbawiony jest wad. "Sandman" w jednej chwili bowiem zachwyca strefą wizualną, tylko po to, by po chwili ocierać się wręcz o tandetę. Jest też przede wszystkim bardzo bezpiecznym serialem. Twórcy nie odważyli się nieco poeksperymentować z formą i przekazem, przez co opowieść o Władcy Snu zadowala, ale niestety nie zachwyca. Nawet muzyka jest w gruncie rzeczy nijaka i kompletnie nie zapada w pamięć, co przy tego typu produkcjach jest już olbrzymim błędem. Niemniej jednak obwieszczam, iż "Sandman" jest jednym z najlepszych seriali, jakie w ostatnich latach dał nam Netflix. To angażująca, wciągająca bez reszty i chwilami naprawdę poruszająca produkcja, która wierzę, że z kolejnymi sezonami stanie się tylko lepsza. Na ten moment jest bardzo dobrze, zatem dzięki Netflix, że tego nie sknociłeś.
Ocena: 8/10
Polecany artykuł: