Wiele młodych dziewcząt marzy by być Julią i odnaleźć swojego Romea. Słynne dzieło Williama Szekspira zapisało się bowiem w naszej pamięci jako obraz miłości idealnej, acz tragicznej. Historia tych dwojga nieszczęśliwych kochanków ma jednak sporo wad i absurdów, które bezpardonowo obnaża Karen Maine w swojej "Rosaline" - opowieści o byłej "ukochanej" Romea, której persona rzuca nowe światło na osławionego romantyka i ma znacznie więcej charakteru, niż jego Julia.
Polecany artykuł:
Przed Julią była Rosaline - recenzja komedii o ex-dziewczynie Romea
Tytułowa Rosaline to dziewcze charakterne i ambitne, acz skrajnie naiwne. Uparcie wierzy bowiem, że wystający pod jej balkonem i prawiący podniosłe peany o miłości Romeo to mężczyzna doskonały, którego serce już zawsze należeć będzie do niej. Nawet, gdy przy pierwszej możliwej okazji młodzieniec zwraca się ku innej, ta wciąż nie przyjmuje do wiadomości, że ma do czynienia z pustogłowym paniczem, którego miłosne zapewnienia to tylko puste frazesy, a lojalności w nim tyle, co rozumu. Rosaline opracowuje więc chytry plan, który jest banalnie prosty - zdeprawować i zmanipulować Julię tak, by Romeo czym prędzej wrócił w objęcia odtrąconej ex-dziewczyny. Brzmi znajomo? Rudowłosa bohaterka, choć przerysowana w ramach filmowej konwencji, jest lustrem, w którym przejrzeć się może wiele młodych dziewcząt, których pierwsza wielka miłość okazała się pustą wydmuszką. Łatwo krytykować Rosaline za jej powierzchowną głupotę, arogancję, czy syndrom wyparcia, ale świadczy to wyłącznie o tym, że jest postacią z krwi i kości, bo uwaga - tak w dużej mierze zachowują się nastolatki.
Rosaline ma nas zatem na zmianę drażnić, bawić i wzbudzać współczucie, ale koniec końców trudno jej nie kibicować. Nie w walce o Romea rzecz jasna, a o siebie samą. Film Karen Maine to bowiem nie tylko teen drama ukazująca "Romea i Julię" w krzywym zwierciadle, ale także historia dziewczyny, która nie godzi się na rolę, którą narzuca jej społeczeństwo. W trakcie filmu wielokrotnie padają zwroty, które - choć w nieco złagodzonej formie - słyszymy po dziś dzień, z nie masz prawa mówić, czego pragniesz na czele. W efekcie satyra na historię miłosną najsłynniejszych literackich kochanków, choć ostatecznie wybrzmiewa z olbrzymim impetem, schodzi nieco na dalszy plan, by ustąpić miejsca emancypacji dziewczyny, która zwyczajnie chciała sama decydować o własnym życiu i spędzić je z kimś, kto traktuje ją poważnie i z należytym szacunkiem.
Czy cierpi na tym filmowa Julia, dziewczyna po uszy zakochana w przygłupim casanovie, który potrafi zakochać się od pierwszego wejrzenia, powtarzając te same puste frazesy, którymi dwie noce wcześniej zasypywał inną dziewczynę? Owszem. Twórcy robią, co mogą, by wykrzesać z Julii nieco charakteru i ikry, ale w ostatecznym rozrachunku otrzymujemy obraz, który przyprawia jedynie o uśmiech politowania (aczkolwiek szanuję za ukazanie absurdu końcowego aktu szekspirowskiego dramatu). W tym miejscu wypadałoby oczywiście wspomnieć o jeszcze jednym jegomościu, który pojawia się w życiu Rosaline i my jako widzowie z miejsca wiemy, jaką rolę ma tu pełnić. Przystojny Dario to antyteza Romea, która ma wbić młodym dziewczętom do głów, że liczą się czyny, nie słowa, bo wyświechtane poematy miłosne są niczym w porównaniu z uwagą i szacunkiem okazywanym przez drugą osobę.
Przekaz zawarty w "Rosaline" jest stary, jak świat, a sam film nie wniesie do waszego życia raczej nic nowego. Zarówno motywy wykorzystywane przez twórców, jak i treść zawarta w produkcji to oklepane chwyty, które widzieliśmy na ekranie miliony razy. Scenarzyści nie trudzą się, by snuta przez nich opowieść nabrała choć odrobinę głębi. Brak tu miejsca na niuanse, o drugim dnie i polu do własnej interpretacji nie wspominając. Zamiast tego otrzymujemy powszechne slogany wyłożone na stół bez miejsca na dwuznaczności. Niemniej jednak raczej taki był właśnie wyjściowy zamysł. Nie oznacza to zatem, że "Rosaline" jest filmem złym, a zwyczajnie przeciętnym. Spełnia swoją rolę jako satyra, a czasem nawet bawi. Ot, takie romantyczne guilty pleasure do zrelaksowania się po ciężkim dniu. Zaznaczę tylko, że jeśli lubicie "Bridgertonów" to przy "Rosaline" powinniście się naprawdę dobrze bawić, bo wyczuwam tu silną inspirację.