Nie będę się tu szczególnie znęcać nad “Problemem trzech ciał”, bo nie ma nad czym. To przyzwoicie zrealizowany serial, który ogląda się względnie przyjemnie. Sęk w tym, że wkradło się tu trochę błędów i niedociągnięć, na które nie potrafię przymknąć oka, choćbym nie wiem, jak chciała.
Nie lubię bawić się w adwokata diabła, zwłaszcza, że sama wciąż mam żal do Davida Benioffa i D.B. Weissa za to, jak koncertowo spartaczyli ostatnie sezony “Gry o tron” (bo serial zaczął się psuć już od piątej serii). Przypominam jednak, że zanim zaliczyli ten spektakularny upadek, dowieźli nam kilkadziesiąt naprawdę kapitalnych odcinków i dopóki trzymali się pióra Martina, wszystko było w porządku. Z “Problemem trzech ciał” nie powinno być zatem (nomen omen) problemu, nieprawdaż? Otóż jest nawet kilka, bo tym, co miało być ich “odkupieniem win”, udowodnili niestety, że brak materiału źródłowego był przy GoT tylko jedną z przeszkód.
“Problem trzech ciał” – recenzja nowego serialu Netfliksa
Tym razem Benioff i Weiss (i Alexandrer Woo) wzięli na warsztat fantastycznonaukową powieść chińskiego pisarza Liu Cixina, która w niektórych kręgach uchodzi za arcydzieło, a jej fanem jest m.in. wspomniany George R. R. Martin. “Problem trzech ciał” jest adaptacją dość luźną, gdyż twórcy wprowadzili szereg mniejszych i większych zmian, zatem klasycznie – książkowcy będą się pieklić, a serialowcy dziękować, że dostosowano opowieść do ich standardów. “Wspomnienie o przeszłości Ziemi” to bowiem trylogia (“Problem trzech ciał” jest pierwszym tomem), która mogłaby okazać się ciężkostrawna dla typowego niedzielnego widza. Wątek chiński ograniczono zatem do minimum i skupiono się na wydarzeniach z zachodu, namieszano nieco wśród bohaterów, a kwestiom związanym z fizyką kwantową poświęcono znacznie mniej uwagi, by zamiast na nauce, skupić się na dramacie. Ot telewizja rządzi się innymi prawami niż literatura i trafienie do zbiorowego odbiorcy było kwestią priorytetową, więc nie ma się o co pieklić. Przynajmniej pod tym względem.
Akcja serialu rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych – początkowo co jakiś czas cofamy się do lat 60., by poznać losy Ye Wenjie, genialnej astrofizyczki, która jedną decyzją zmienia losy świata. W dużej mierze siedzimy jednak we współczesności, kiedy to grupa genialnych przyjaciół z Oxfordu usiłuje rozwikłać przedziwną zagadkę – dlaczego naukowcy padają jeden po drugim? Czemu prowadzone badania nagle dają bezsensowne wyniki? Czego dotyczy tajemnicza gra, która technologicznie przewyższa ludzkość o kilkadziesiąt, jeśli nie –set, lat? I czy to wszystko jest w ogóle ze sobą powiązane? Tyle pytań, tak mało czasu, by znaleźć odpowiedzi.
Dedecy ponownie serwują nam rozważania o naturze Boga i sile wiary, oraz moralności w czasach wojny. I wychodzi im to świetnie, ale do czasu. Pierwsze odcinki są zachwycające i szybko angażują nas w snutą opowieść. Tempo akcji jest odpowiednio żwawe, napięcie rośnie, a intryga się zacieśnia. Niestety na etapie piątego odcinka wszystko siada i choć nie wieje nudą, w gruncie rzeczy przestaje nas obchodzić. Jakby twórcy wykorzystali już wszelkie pokłady dramaturgii i jechali na oparach. Jak na ironię – mowa tu o spadku jakości przy piątym z ośmiu odcinków, analogicznie do sezonów w “Grze o tron”. David Benioff i D.B. Weiss przywodzą mi więc na myśl biegaczy długodystansowych, którzy na starcie prują do przodu, ile sił w nogach, a potem ledwie doczłapują się do mety. Oczywiście “Problem trzech ciał” nie wykłada się tak, jak “Gra o tron”, ale spadek napięcia i weny do opowiedzenia nam tej historii jest wyraźnie widoczny.
“Problem trzech ciał” nie będzie, niestety, serialem roku
“Problem trzech ciał” jest dziełem bardzo nierównym i to pod niemal każdym względem, w tym aktorskim. Część obsady staje na wysokości zadania, reszta stanowi jedynie tło. Do pierwszej grupy zaliczają się przede wszystkim John Bradley i Liam Cunningham, których znamy z ról Sama Tarly’ego i Cebulowego Rycerza, i którzy tutaj mieli szansę zaprezentować się z nieco innej strony – i obaj zrobili to kapitalnie. Panowie doskonale czują swoich bohaterów i totalnie się w nich zatracają, grając z werwą i lekkością. Wtórują im Jonathan Pryce jako zagubiony we własnej wierze Mike Evans oraz Rosalind Chao i Zine Tseng kreujące postać Ye Wenjie. To jest czwórka bohaterów, którym wierzymy i którym z łatwością kibicujemy tudzież potępiamy ich. Reszta przy nich blednie, a już zwłaszcza Eiza González jako Auggie Salazar, która, że wyrażę się dosadnie, jest tak sztuczna i niewiarygodna, że wręcz prosi się o recasting.
Z narracją bywa różnie i przede wszystkim chaotycznie – chwilami twórcy niepotrzebnie zwalniają, zbyt długo ślęczą nad mniej istotnymi wątkami i gubią się w gąszczu bohaterów, a niektóre kwestie, choć znajdują swe uzasadnienie, wydają się zwyczajnie zbędne i niesatysfakcjonujące. Efekty specjalne to z kolei loteria, bo chwilami jest przyzwoicie, a chwilami cofamy się o jakieś dwie dekady (chyba, że to efekt zamierzony, choć wątpię).
Czaruje zaś humor, który jak już się pojawia, to zawsze trafia celnie; dialogi, bo bywają naprawdę błyskotliwe; i muzyka, choć w siódmym odcinku Ramin Djawadi otarł się o autoplagiat, bo motyw wybrzmiewający w ostatnich minutach niebezpiecznie przypomina “Light of the Seven”.
“Problem trzech ciał” – czy warto obejrzeć nowy serial twórców “Gry o tron”?
Kończąc mój długi wywód obwieszczam, że “Problem trzech ciał” to niewykorzystany potencjał, z którego można jeszcze wiele wycisnąć, jeśli tylko naniesie się odpowiednie poprawki. Jest to serial wciągający, który można obejrzeć bez poczucia traconego czasu, ale nie spodziewajcie się pierwszoligowej rozrywki, która będzie dźwięczeć wam w głowach jeszcze przez długi czas – do premiery 2. sezonu, o ile takowy powstanie, raczej zapomnicie, o czym była ta opowieść i czemu miało was to obchodzić.
SPRAWDŹ TEŻ: “Ród smoka” – 2. sezon z datą premiery i aż dwoma zwiastunami (a w jednym piękny Sunfyre)
Najlepsze seriale science fiction. Które produkcje sci-fi warto obejrzeć?