“Pierścienie Władzy” powracają, a porównania z “Rodem smoka” są nieuniknione
Wielu mogłoby uznać, że porównywanie “Pierścieni Władzy” i “Rodu smoka” mija się z celem, w końcu mają one fundamentalnie inne założenie, ale nie oszukujmy się – nic w popkulturze nie funkcjonuje w próżni i zrobi to każdy, kto obejrzał oba seriale. W końcu łączy je nie tylko gatunek, ale i popularność produkcji, na barkach których stoją. No i ponownie ukazały się w podobnym czasie. Poprzednio na niekorzyść “Pierścieni Władzy”, które u boku adaptacji “Ognia i krwi” prezentowały się nad wyraz pokracznie, lecz tym razem zyskały pewną przewagę. “Ród smoka” wyłożył się bowiem koncertowo, a echa narzekań widzów nie cichną po dziś dzień. Niektórzy, jak autorka niniejszej recenzjo-analizy porównawczej, pokusili się nawet o stwierdzenie, że zwieńczenie 2. sezonu poziomem rozczarowania dorównało niesławnemu finałowi “Gry o tron”. Twórcy “Pierścieni Władzy” mogli więc pomyśleć, że oto nadarzyła się okazja, by widzowie podeszli do ich dzieła z nieco większą wyrozumiałością. Ale czy rozgoryczenie porażką przeciwnika wystarczy, by 2. sezon tego, co miało być godnym następcą filmów Petera Jacksona, uznać za udany? Cóż… i tak, i nie.
SPRAWDŹ TEŻ: Drugi sezon “Pierścieni władzy” będzie mroczniejszy i mocniejszy. “Rozsadził mi mózg” (WYWIAD)
Zanim przejdziemy do meritum, kilka słów wyjaśnienia: o ile “Ogień i krew” George’a R. R. Martina znam na pamięć, o tyle “Silmarillionu” i ogólnie pojętej twórczości J.R.R. Tolkiena (w pełni świadomie) nie widziałam na oczy. Poniższe recenzjo-porównanie dotyczy zatem wyłącznie seriali sensu stricto. Nie będziemy bawić się w ocenianie adaptacji, a “Pierścienie Władzy” i “Ród smoka” potraktujemy jako byty oddzielne od ich literackich pierwowzorów. A skoro formalności mamy już za sobą…
Pod jednym względem “Pierścienie Władzy” górują nad “Rodem smoka” niczym Tytan nad Braavos
Zaczynamy z grubej rury, bo od aspektu, który był naszą solą w oku przy “Rodzie smoka”, czyli... storytellingu. Nikt dawno mnie tak nie wynudził, jak scenarzyści, którzy to, co powinno zmieścić się w trzech odcinkach, rozciągnęli do ośmiu. Taniec Smoków na ekranie to kilka godzin nudy, nieangażujących rozmów o niczym i fabularnego kręcenia się w kółko. Tymczasem “Pierścienie Władzy” gnają do przodu i choć zaliczają pewne dłużyzny, narracyjnie “dowożą aż miło”. Każdy odcinek popycha tę opowieść do przodu, każda rozmowa wnosi coś do fabuły, a każda z postaci przechodzi określoną drogę. W finale 2. sezonu jesteśmy na zupełnie innym etapie fabuły niż w jego połowie, a co dopiero pierwszym odcinku. Obie ekipy scenarzystów miały na opowiedzenie swoich historii równo osiem odcinków i tylko jednej z nich udało się dokonać tego w sposób spójny i angażujący. Kolejne odcinki “Rodu smoka” włączałam z miłości do tego uniwersum, nie serialu samego w sobie. Kolejne odcinki “Pierścieni Władzy” (widziałam cały sezon) włączałam z ekscytacji i ciekawości, co wydarzy się dalej.
“Pierścienie Władzy” lepiej żonglują wątkami i bohaterami
Kolejną bolączką 2. sezonu “Rodu smoka” była ordynarna stronniczość showrunnera i scenarzystów. O ile Aegon i Aemond napisani i poprowadzeni zostali po mistrzowsku, o tyle Rhaenyrę i jej familię potraktowano po macoszemu. Co więcej, postacie pokroju Jacaerysa, Baeli i Corlysa pełniły jedynie funkcję ozdobnych zapychaczy czasu ekranowego, którego i tak miały tyle, co przysłowiowy kot napłakał. Pod tym względem “Pierścienie Władzy” znów wysuwają się na prowadzenie – choć statystyk nie znam i nie wiem, kto ile widniał na ekranie, nie odniosłam wrażenia jakoby którakolwiek postać dostała czasu i przestrzeni mniej, niż na to zasługiwała. I choć wątek Nieznajomego i jego dwóch przyjaciółek zasłużył na tytuł niechlubnego następcy Daemona w Harrenhal, bo przynudzał aż (nie)miło, to ewidentnie był po coś i dostatecznie rozwinął ich losy nie błądząc w kółko.
Ponadto perypetie każdej z postaci mają określony przebieg, a ich osobowości i motywacje są jasne, klarowne i logiczne. W przeciwieństwie do Alicent i Rhaenyry, które postępują irracjonalnie, a podejmowane przezeń decyzje mają tyle psychologicznej wiarygodności, co Zieloni poparcia wśród widowni. Czyli niewiele.
Protagonistka protagonistce nierówna
Ponarzekałam na Rhaenyrę, którą w 2. sezonie odarto ze sprawczości i charakteru, ale nie da się ukryć, że serialową Galadrielę zjada ona na śniadanie. Liderki stronnictwa Czarnych można nie lubić, można uważać, że jest nudna i nijaka, ale nie sposób odmówić jej charyzmy i genialnej kreacji aktorskiej – Emma D’Arcy robiła, co mogła, ale pętał ją kiepski scenariusz. Tymczasem Galadriela to postać irytująca i płytka niczym kałuża po letnim deszczu, pozbawiona choćby uncji tego, co zjednuje bohaterce widzów i do tego zagrana tak koszmarnie, że z każdą kolejną sceną błagałam w duchu o recasting. Morfydd Clark kompletnie sobie w tej roli nie radzi, co kłuje w oczy zwłaszcza w scenach dramatycznych, które raz za razem rujnuje swym brakiem ekspresji ocierającym się wręcz o komizm.
A skoro Galadriela jest odpowiednikiem Rhaenyry, Saurona zestawić winniśmy z Aegonem. I z całą moją sympatią do Annatara/ Halbranda, czy jak go tak zwą, przegrywa on to starcie z kretesem. Wprawdzie poprzeczka wisiała tu niebotycznie wysoko, bowiem Aegon ma w sobie głębi więcej niż wszyscy bohaterowie “Pierścieni Władzy” razem wzięci, a Tom Glynn-Carney dał prawdziwy popis, niemniej Charlie Vickers wypada zwyczajnie słabo nawet bez porównań z “konkurentem”. Sam Sauron jest do pewnego stopnia urzekający, ale jego manipulacje ograne zostały w sposób iście banalny, a złowieszczy nie jest choćby w najmniejszym stopniu. I dopóki nie przeobraził się on z Halbranda w mrocznego Jezusa, aktor dawał radę. Później niestety zginął pod toną makijażu i soczewek kontaktowych. Ujmując to kolokwialnie: grał, jakby chciał, a nie mógł, przez co postać znacząco straciła na swym wydźwięku.
Znacznie lepiej niż w “Rodzie smoka” wypadają w “Pierścieniach Władzy” bohaterowie drugoplanowi. Elrond, Elendil, Isildur czy cudownie niejednoznaczny Adar to postacie, których losy obchodzą widza bardziej, niż jakiś tam lord Driftmarku i jego statek, czy syn Rhaenyry i jego wieczne biadolenie. A prawdziwymi perłami są iście tragiczny i kapitalnie zagrany Lord Celebrimbor oraz ekipa krasnoludów z Disą i Durinami na czele (na takie family dramy to aż miło popatrzeć!).
“Pierścienie Władzy” i finał, na jaki zasługiwaliśmy
Za ten akapit Ryan Condal może serdecznie podziękować Davidowi Zaslavowi. Nie jest bowiem tajemnicą, że 2. sezon “Rodu smoka” stracił dwa finałowe, tj. kluczowe, odcinki, bo prezesowi WBD zachciało się szukać oszczędności nawet w kurniku zamieszkiwanym przez kury znoszące złote jaja. A, że wybuchł przy okazji strajk scenarzystów i gotowych skryptów nijak nie można było ruszyć, dostaliśmy sezon bez punktu kulminacyjnego, co spotkało się ze słuszną krytyką ze strony widzów. Prime Video na szczęście nie bawiło się w takie zagrywki i sypnęło złotem, czego efektem są dwa odcinki batalistyczne o rozmachu godnym hollywoodzkich superprodukcji. Oblężenie Eregionu nie zajmuje wprawdzie całego czasu ekranowego, gdyż nawalankę co rusz przerywają dramaty różnych bohaterów, ale wierzcie mi – ten dwuczęściowy finał wart jest każdej poświęconej mu sekundy i nie niweczy tego nawet ta nieszczęsna Galadriela (choć stara się, jak może).
“Pierścienie Władzy” kontra “Ród smoka”: który serial wypadł lepiej w 2. sezonie?
Godnym odnotowania jest też fakt, że “Pierścienie Władzy” to najpiękniejszy wizualnie serial, jaki szczycił mój ekran, ale nie oznacza to, że efekty specjalne zawsze stają na wysokości zadania – Galadriela zalicza tu bowiem skok równie wiarygodny wizualnie co ten Rhaenyry z Syrax w pierwszym odcinku 2. sezonu. Kostiumy zaś prezentują podobny poziom, czyli niski. Odnoszę wrażenie, że twórcy współczesnych produkcji kostiumowych wzięli sobie za punkt honoru, by stroje, w które odziani są ich bohaterowie, były możliwie jak najbardziej nieskazitelne i czyste, a przez to… sztuczne niczym prosto z Shein czy innego Temu. “Pierścieniom” mogę oddać chociaż tyle, że nikt nie boi się tu kolorów i kreacje nie są aż tak nudne i pozbawione wyrazu.
Podobnie zresztą jak z kostiumami, jest też ze scenariuszem i dialogami – w obu przypadkach bywają one dobre, ale nigdy błyskotliwe, częściej jednak ocierając się o płytkość, brak polotu i tandetę. Ale gdybym miała wskazać faworyta, stawiam na “Pierścienie Władzy”, bo tutaj chociaż każda rozmowa do czegoś prowadzi i bohaterowie nie gadają w kółko o tym samym (tak panie Condal, Elrond nie musiał co trzy minuty powtarzać, że nie ufa pierścieniom, dotarło to do nas za pierwszym razem).
Reasumując, drugie sezony “Pierścieni Władzy” i “Rodu smoka” prezentują podobny poziom. Dzielą wiele wad, a tam, gdzie jeden błyszczy, drugi wykłada się na twarz, i odwrotnie. Gdybym miała jednak polecić wam wyłącznie jeden z tych seriali, to – piszę to z ciężkim sercem – wskazałabym na “Pierścienie Władzy”. To serial zrealizowany z bardziej spójnym pomysłem, konsekwentnie prowadzony, angażujący na poziomie emocjonalnym, równiejszy narracyjnie i zwyczajnie bardziej satysfakcjonujący. Ponadto, w przeciwieństwie do “Rodu smoka”, który realizowany jest w duchu “na serio”, a co rusz daje nam po twarzach głupotami, “Pierścieniom…” da (i powinno) się więcej wybaczyć, bo z założenia są bajką, której bohaterowie nie muszą być mądrzy, wystarczy, że są przekonujący i sympatyczni. No i mamy tu do czynienia z progresem, bowiem 2. sezon jest znacznie lepszy od pierwszego i z czystym sumieniem mogę wystawić mu ocenę 6/10 (Tolkieniści mogą mnie teraz pożreć żywcem, nie krępujcie się).