Miniony rok był dla serialomaniaków istnym rollercoasterem. Już na jego początku otrzymaliśmy produkcję, która zachwyciła widzów na całym świecie (mowa rzecz jasna o "Szōgunie"), później zaś nastał czas serialowych wzlotów i upadków. Niektóre niepozorne tytuły pozytywnie nas zaskoczyły, inne zaś – w tym te najbardziej wyczekiwane – pozostawiły niesmak. W 2024 roku zaliczyliśmy też potężny serialowy miesiąc – w czerwcu debiutowały aż cztery najgłośniejsze produkcje, tj. "Ród smoka" z sezonem 2, "The Boys" z sezonem 4, "Akolita" z sezonem 1 (i jak się później okazało ostatnim) oraz "The Bear" z sezonem 3 (sugerując się zachodnią premierą). Teraz czas zrobić rachunek zachwytów i rozgoryczenia.
Największe serialowe zawody i zaskoczenia 2024 roku
Najgorsze miejmy już za sobą – naczelnym rozczarowaniem 2024 roku jest oczywiście 2. sezon "Rodu smoka". Choć premierowa odsłona opowieści o Tańcu Smoków posiadała szereg wad, wciąż prezentowała przyzwoity poziom i stanowiła obietnicę, że im dalej w las, tym będzie lepiej. Nie było. 2. sezon to festiwal kiepskiej organizacji, koszmarnie prowadzonej narracji i jeszcze gorszego scenopisarstwa. Szerzej o tym, co nie zagrało, pisaliśmy wam w recenzji.
Wielu widzów odczuwało też rozgoryczenie po obejrzeniu "Diuny: Proroctwa", czyli jednego z trzech tegorocznych flagowców HBO, oraz "Gąski", nowego sitcomu od twórców "1670" i "The Office PL". Osobiście rzeczonych negatywnych opinii nie podzielamy, ale powszechny zawód wśród widzów wart jest odnotowania. Zgadzamy się zaś z krytyką "Akolity", choć nie w każdym jej aspekcie (ten serial posiadał szereg wad, lecz "nadmierna poprawność polityczna" nie była jedną z nich).
Znacznie słabiej wypadły w tym roku "The Boys" i "The Bear", które w poprzednich latach prezentowały niebotycznie wysoki poziom. W przypadku hitu Prime Video dało się odczuć zmęczenie materiału, formułę, która się po prostu wyczerpała i przekombinowanie ze strony twórców (te mordercze owce to było już naprawdę zbyt wiele, a konflikt na linii Rzeźnik-Homelander znudził się już chyba wszystkim, z aktorami włącznie). "The Bear" stał się zaś przerostem formy nad treścią i choć 3. sezon wciąż był udany, trącił pretensją i nudą, przez co znacząco odstawał od dwóch poprzednich.
Z pozytywów – twórcy "The Office PL" udowodnili, że mają nam jeszcze wiele do zaoferowania, a 4. sezon, o dziwo, przebił wszystkie poprzednie. Marvel zaś udowodnił, że MCU nie skończyło się na "Endgame", potrzebowało tylko porządnego powrotu drużyny X-Men, a Netflix obalił tezę o adaptacji niemożliwej – "Sto lat samotności", choć absolutnie wspaniałe, nie znalazło się w naszym zestawieniu najlepszych tegorocznych seriali, bowiem jego drugą połowę obejrzymy dopiero w 2025 roku.
Najlepsze seriale 2024 roku – TOP5
Przejdźmy zatem do meritum. Choć wybór naprawdę nie był łatwy, bo w ciągu minionych dwunastu miesięcy widzieliśmy wiele porządnych seriali, udało nam się wyłonić 5 tytułów, które – w naszej subiektywnej opinii – wypadły po prostu najlepiej. Z różnych powodów.
5. "Pingwin" – HBO
Największe z tegorocznych osiągnięć HBO (choć "Branża" i "Franczyza" też zasłużyły na pochwały). "Pingwin" udowodnił nam, że nawet z dojenia popularnych marek może powstać coś wspaniałego. Ten 8-odcinkowy spin-off "Battinsona" to prawdziwy popis aktorstwa (Cristin Miliot, najchętniej rzucałabym w Ciebie wszystkimi nagrodami świata), scenopisarstwa i wyczucia, a także hołd dla klasycznego kina gangsterskiego, bez zabawy w nadmierne kombinowanie.
"Pingwin" stanął na wysokości zadania, dumnie reprezentując półkę seriali premium i choć nie wstydzi się on swych batmanowskich korzeni, sam jest sobie sterem, żeglarzem i rybą. […] nie jest on zwykłym odcinaniem kuponów, a produkcją, która umiejętnie poszerza świat przedstawiony i eksploruje te zakamarki Gotham, na które w "Batmanie" zwyczajnie nie wystarczyło czasu i przestrzeni – pisaliśmy w naszej recenzji pierwszych pięciu odcinków i po obejrzeniu całości podtrzymujemy swoje zdanie.
4. "Ripley" – Netflix
Wszyscy wiemy, jaką opinię ma Netflix. Jego włodarze nigdy zresztą nie kryli się ze swoim modelem biznesowym nastawionym na produkowanie kontentu do kotleta, nie dzieł przez wielkie D. Raz na jakiś czas król streamingu raczy nas jednak bardziej niszowymi i ambitnymi produkcjami. W tym roku zrobił to aż dwukrotnie, bo zanim otrzymaliśmy "Sto lat samotności", w kwietniu mieliśmy przyjemność podziwiać "Ripleya", nową adaptację kultowej powieści Patricii Highsmith z fenomenalnym Andrew Scottem w roli głównej. I choć serial ten ma swoje bolączki, jak przeciągnięta fabuła, zdecydowanie wyróżnia się na tle konkurencji. Ponadto jest absolutnie przepiękny pod względem wizualnym.
To jeden z tych seriali, które oglądamy w niemym zachwycie, a każdy kadr z chęcią byśmy wydrukowali, oprawili w gustowną ramę i zawiesili na ścianie mieszkania, by wpatrywać się w niego godzinami. Rzym na ekranie już dawno nie był tak majestatyczny – pisaliśmy w naszej recenzji.
3. "Moja Lady Jane" – Prime Video
Moja nieodżałowana Lady Jane. Zresztą nie tylko moja, bo dziesiątki tysięcy osób podpisało petycję o uratowanie serialu, którą udostępnił sam George R. R. Martin (autor "Pieśni Lodu i Ognia"). Prime Video nakręciło bowiem skrajnie niepoprawny i szalenie zabawny serial o alternatywnych losach tytułowej lady Jane Grey, znanej jako dziewięciodniowa królowa, wciśnięta na tron Anglii pomiędzy dziećmi Henryka VIII. Gra tutaj wszystko, od świetnego scenariusza po doskonały komediowy timing i sam zamysł fabularny. Ktoś jednak wpadł na "genialny" pomysł, by nie promować tego serialu niemal wcale, a jego debiut wcisnąć między największe premiery, tj. "Ród smoka", "The Boys" i resztę czerwcowej ekipy. Efekt? Większość z was zapewne o tym serialu nawet nie słyszała, a wyniki oglądalności były tak niskie, że "Moja Lady Jane", mimo świetnych recenzji, poleciała do kosza. Jeśli ktoś wkurzył mnie w tym roku bardziej niż scenarzyści "Rodu smoka", byli to właśnie decydenci z Prime Video.
2. "Szōgun" – Disney+
Nie bez powodu "Szōgun" pojawił się w tym roku na bodaj każdej liście serialowych gigantów. To bowiem wyśmienicie zrealizowany, napisany i zagrany serial, który choć nie zyskał takiego rozgłosu, jak przed laty "Gra o tron", dowiódł, że wciąż potrafimy kręcić tak monumentalne seriale.
"Szōgun" zawiera w sobie niemal wszystko, za co kiedyś miliony widzów pokochały "Grę o tron" – jest tu rozmach, dobrze wykorzystany (i z pewnością gargantuiczny) budżet oraz pieczołowicie skonstruowana narracja, która pozwala nam połapać się w kilku wątkach na raz. Są fascynujący, niejednoznaczni bohaterowie, wyśmienite aktorstwo, błyskotliwe dialogi, rubaszny humor przeplatany z odpowiednią dozą patosu, spora dawka brutalności i wreszcie – piekielnie wciągająca intryga, która nie pozwala oderwać wzroku od ekranu – pisaliśmy w naszej recenzji, gdy już w lutym byliśmy pewni, że serial ten znajdzie się w niniejszym rankingu.
1. "X Men '97" – Disney+
Dostrzegając równię pochyłą, po której w oczach widzów zaczęło staczać się Kinowe Uniwersum Marvela, włodarze Marvel Studios postanowili spieniężyć kult, jakim obrosła animacja "X Men" z lat '90. Jednak to, co mogło być ordynarnym odcinaniem kuponów i bezczelnym żerowaniem na nostalgii, skończyło jako coś, co było nam, widzom, boleśnie potrzebne. I nie mam tu na myśli wyłącznie chwilowego powrotu "starego dobrego Marvela", a poczucie katharsis, jakie towarzyszyło nam po seansie 8. odcinka. Scenarzyści wykazali się olbrzymią dozą zrozumienia dla fenomenu drużyny X-Men i zamiast klasycznej kontynuacji zaserwowali nam… rachunek sumienia. Bo w końcu za co kochamy ekipę Charlesa Xaviera i jego nemezis Magneto? Bynajmniej nie za efektowne rozwalanie miast w walce z kolejnymi armiami kosmitów. X-Meni zawsze byli personifikacją bolączek trawiących nasze społeczeństwo, od nietolerancji po kult zemsty, gdzie ofiara staje się oprawcą.
"X Men '97" rozlicza Charlesa Xaviera i Magneto ze słuszności ich poglądów, a nas, gatunek ludzki, z tego, który z nich, i dlaczego, okazał się mieć rację. O bolesnym w swej dobitności przekazie tego serialu mogłabym napisać wam kilkunastostronicowy esej, ale nie chcę bawić się w spoilery, by tym, którzy seans mają dopiero przed sobą, nie psuć "zabawy". Napiszę więc tylko, że poza świetną realizacją, dobrym scenariuszem, przemyślanymi odwołaniami do poprzednika i linijkami dialogowymi, które będziemy cytować jeszcze przez długie lata, "X Men '97" oferuje tak olbrzymi ładunek emocjonalny, że jego zwycięstwo w tym rankingu było dla mnie oczywistością.
Polecany artykuł: