Widzowie lubią opowieści o oszustach, których dosięga, lub nie, nieustępliwa ręka sprawiedliwości, czego świadectwem jest popularność wspomnianych seriali Netflixa. Lecz o ile "Inventing Anna", bo właśnie od tego szablonu wycięto "Ocet jabłkowy", traktował o kobiecie okradającej bogatych i pazernych, o tyle w nowym serialu streamera stawka jest już znacznie wyższa, bo Belle Gibson żeruje na chorych i umierających, na szali stawiając ich zdrowie i życie.
"Ocet jabłkowy": Kaitlyn Dever robi wszystko, byście kochali jej nienawidzić
Kaitlyn Dever (znana m.in. z "Rosaline" i dramatu "Niewiarygodne") ma przed sobą mocny rok. Od 6 lutego możemy oglądać ją w roli Belle w "Occie jabłkowym", a już za dwa miesiące zadebiutuje w 2. sezonie "The Last of Us" i to w nie byle jakiej roli, bo naczelnej antagonistki, Abby. Dziewczyna ewidentnie wie, w co się wpakowała, bo HBO zapewniło jej nawet specjalną ochronę na planie, a serial Netflixa można traktować w kategoriach "jazdy próbnej".
Kreowana przez nią Belle Gibson to młoda matka wywodząca się ze środowiska ocierającego się o patologię, która w 2012 roku zyskała popularność w social mediach (głównie w Australii). Jej marka osobista opierała się na tym, że odrzucając konwencjonalne leczenie na rzecz zdrowego odżywiania, pokonała złośliwego raka mózgu. Ot, zamiast lekarzom zaufała warzywom i wyleczyła się sama. Brzmi jak bullshit? I nim jest, ale sęk w tym, że uwierzyły jej miliony ludzi, a sama Belle znacząco się na tym wzbogaciła – stworzyła aplikację, nawiązała współpracę z Apple i zagarnęła dla siebie pokaźne sumy rzekomo przeznaczone na cele charytatywne. Miała też wydać książkę, ale wtedy bańka pękła i świat ujrzał jej prawdziwą twarz. Tę twarz, na której nigdy nie pojawił się wyraz przerażenia w następstwie usłyszenia diagnozy lekarskiej. Belle była bowiem zdrowa jak ryba, ale przebiegła jak lis.
Żebyśmy mieli jasność – nie zaspoilerowałam wam właśnie całego serialu, bo akcja toczy się tu nielinearnie, a Belle poznajemy w momencie, gdy zwraca się po pomoc do speca od PR'u kryzysowego, któremu też zresztą nawija makaron na uszy. I jest w tym tak dziwnie urzekająca, że nawet chcielibyśmy jej wierzyć, choć doskonale wiemy, co z niej za numer. Jest to oczywiście zasługą Kaitlyn Dever, która odnajduje się w tej roli bezbłędnie i to niezależnie od tego, czy Belle nas (i wszystkich wokół) akurat uwodzi, zwodzi, ordynarnie okłamuje czy też bierze na litość wylewając morze łez. Mamy tu do czynienia z jednostką absolutnie obrzydliwą, niemoralną i zwyczajnie irytującą, lecz – za sprawą Kaitlyn – też szalenie charyzmatyczną. Po seansie "Octu jabłkowego" żywię przekonanie graniczące z pewnością, że jeśli jakaś aktorka jest w stanie zagrać Abby tak, by fani "The Last of Us" nie mieli ochoty podpalić jej żywcem, jest to właśnie Kaitlyn Dever. Bo można jej nie znosić, ale trudno jej przy tym nie uwielbiać.
![Ocet jabłkowy: Kaitlyn Dever jako Belle Gibson](https://cdn.galleries.smcloud.net/t/galleries/gf-H72A-yBzH-rdLQ_ocet-jablkowy-kaitlyn-dever-jako-belle-gibson-664x0-nocrop.jpg)
i
"Ocet jabłkowy": recenzja nowego serialu Netflixa
Pozachwycałam się już główną gwiazdą, przejdźmy zatem do oceny samego serialu, bo tu już tak kolorowo nie będzie. "Ocet jabłkowy" to wprawdzie wciągający serial, który ogląda się na jednym posiedzeniu, ale trudno nie oprzeć się wrażeniu, że to przede wszystkim skrojony pod algorytm produkt, będący następstwem sukcesu "Inventing Anna". Twórcy położyli nacisk na wyrazistą bohaterkę, której twarz miesiącami przewijać się będzie przez TikToka, zapominając o potencjalne drzemiącym w tej opowieści. Owszem, miewa on momenty, z których słusznie wybrzmiewa retoryka jakoby Belle była zaledwie symptomem, nie chorobą, ale to stanowczo za mało. Punktem wyjścia nie winien być życiorys głównej bohaterki, a analiza systemu, który jej ten chwilowy sukces i rozgłos umożliwił. Przyjrzenie się środowisku influencerskiemu i psychologicznej podatności odbiorców na cały ich bullshit. Zwłaszcza, że mówimy tu o latach 2012-2014, gdy oznaczenia współprac i materiałów promocyjnych nikomu się jeszcze nie śniły, a instagramowym twórczyniom wręczano nagrody bez najmniejszej weryfikacji – jak to jest do diaska możliwe, że NIKT nie sprawdził, czy Belle rzeczywiście chorowała na raka? I czemu tak wielu chorych przedkładało wyznania szarlatanki z internetu nad profesjonalne porady lekarskie? Nad tymi pytaniami warto się było pochylić, nie nad serią pokracznych kłamstw głównej bohaterki.
Na szczęście "Ocet jabłkowy" nie jest show jednej kobiety. Na drugim froncie o życie i lajki walczy Milla, inspiracja dla Belle, która z czasem staje się jej nemezis. Różnica polega na tym, że Milla naprawdę jest chora i naprawdę wierzy w to, co sprzedaje innym ludziom, za co ostatecznie płaci straszliwą cenę. Ten wątek wybrzmiewa nieco lepiej (nie mylić z "w pełni satysfakcjonująco"), bo choć Alycia Debnam-Carey (znana z "The 100" i "Fear The Walking Dead") nie posiada choćby uncji charyzmy i umiejętności Kaitlyn Dever, zachodzi tu pewna analiza psychologiczna. Możemy nie popierać działań Milli, a nawet łapać się z frustracją za głowę, ale trudno jej do pewnego stopnia (i pewnego momentu!) nie rozumieć.
![Ocet jabłkowy: Alycia Debnam-Carey jako Milla](https://cdn.galleries.smcloud.net/t/galleries/gf-oeNV-xbbd-vLMW_ocet-jablkowy-alycia-debnam-carey-jako-milla-664x0-nocrop.jpg)
i
Ta dwuwątkowość "Octu jabłkowego" ma też jednak ciemną stronę – narracja jest tak chaotyczna, że chwilami nie sposób połapać się w tym, który obecnie mamy rok i na jakim etapie opowieści się znajdujemy. "Gra o tron" dawała radę z kilkunastoma protagonistami, tutaj nie poradzili sobie z dwiema. Trochę wstyd.
"Ocet jabłkowy": czy warto obejrzeć serial?
Reasumując, "Ocet jabłkowy" to wciągający serial "do zbindżowania" ze świetną rolą Kaitlyn Dever, chaosem w narracji i niewykorzystanym potencjałem fabularnym. Mogło być ambitnie i z refleksją, jest czysto rozrywkowo. Ale i na tyle przerażająco, że po seansie pięć razy zastanowicie się, zanim uwierzycie swojej ulubionej influencerce. Zawsze to jakaś wartość dodana.