Problem z “Griseldą” pojawia się już na etapie samego pomysłu, a potęgują go kolejne decyzje kreatywne. Twórcy “Narcos” ani myślą wyjść ze swojej strefy komfortu i serwują nam nowe “Narcos”, tyle, że z kobietą w roli głównej. W efekcie otrzymujemy kolejny z rzędu serial o tym samym, który owszem, spodoba się miłośnikom tego typu klimatów, ale nie spodziewajcie się, że wniesie do gatunku coś nowego.
“Griselda” – bo to wcale nie taka zła kobieta była
Nowe “Narcos” jest zresztą wyrażeniem nieco na wyrost, bowiem “Griseldzie” brakuje polotu, jaki cechował jej poprzednika, ale za to wrażenie odpowiadać może po prostu zmęczenie materiału. No bo ile można ględzić o tym samym? Motyw od zera do narkotykowego króla (w tym przypadku królowej), obowiązkowy pomarańczowy filtr, gangsterka i koks spadający z nieba – to wszystko już było i to znacznie lepiej zaserwowane. Na utartych schematach można dowieźć coś przyzwoitego i angażującego, pod warunkiem, że ogra się to w kreatywny sposób. W przypadku “Griseldy” tak się jednak nie stało, a co gorsza – twórcy zaprzepaścili cały potencjał tej opowieści, znacząco ugrzeczniając swoją bohaterkę.
Mamy tu przecież do czynienia z kobietą, która rządziła narkotykowym światem, budziła postrach we wszystkich dookoła, słynęła z bezwzględności i okrucieństwa, a nawet jej pies wabił się Hitler (jeden z synów nosił zaś imię Michael Corleone, tak w ramach ciekawostki). Tymczasem w trakcie 6-godzinnego seansu obserwujemy zdesperowaną kurę domową, która ze łzami w oczach walczy o przetrwanie w świecie opanowanym przez niebezpiecznych mężczyzn. Twórcom widocznie zabrakło odwagi, by w czasach nadmiernej poprawności politycznej dać widzom opowieść o złej kobiecie, która naprawdę byłaby PO PROSTU ZŁA, a nie skrzywdzona przez samców alfa.
Niesmak potęguje tu absolutna pewność, że Sofia Vergara by taką postać dowiozła i to w spektakularny, przekonujący sposób. Zamiast tego robi, co może (a gra naprawdę dobrze), by wykrzesać ze swojej sztucznie ugrzecznionej bohaterki, ile tylko się da. Ale pęta ją scenariusz i wizja twórców, którzy chyba zapomnieli, że porwali się na opowieść o autentycznej, wyjątkowo zdeprawowanej osobie. Dobrze, że z Escobara nie zrobili bohatera tragicznego.
“Griselda” – recenzja nowego serialu Netfliksa
Jak już się tak czepiam, to zwrócę też uwagę na nierówną narrację, która sprawia, że nijak nie idzie się w tę historię zaangażować. Fabuła raz ciągnie się w nieskończoność, skupiając się na totalnie nieistotnych elementach, by za chwilę pędzić na łeb, na szyję. I tak w kółko.
Nie oznacza to jednak, że “Griselda” jest serialem koszmarnym i niewartym uwagi. Więcej – jestem pewna, że będzie kolejnym hitem Netfliksa, bo jest wprost skrojona pod przeciętnego widza tej platformy. Ma dokładnie taki vibe, jakiego moglibyśmy spodziewać się po tego typu produkcji, przyzwoitą reżyserię i wpadający w ucho soundtrack. Ale koniec końców jest po prostu kolejnym średniakiem do zbingewatchowania i zapomnienia, który równie dobrze mógłby nigdy nie powstać i nikt by z tego powodu nie płakał (oczywiście poza producentami). A szkoda, bo potencjał był.
OCENA: 5/10.
SPRWDŹ TEŻ: Netflix nękany przez fanów skasowanego serialu. Wywalczą kolejny sezon?