Rola w “Znachorze” okazała się dla niej przełomem, ale choć Anna Szymańczyk z miejsca pokochała Zośkę, przyznaje, że nie spodziewała się aż tak entuzjastycznej reakcji ze strony widzów.
Ja ją pokochałam na dzień dobry, więc moje serce było z nią, ale że to będzie tak rezonować? Mówiąc szczerze – nie spodziewałam się, że aż tak ta postać wybrzmi i zapisze się w głowach oglądających. (…) Leszek (Lichota – przyp. red.) dał mi też taką szansę. My we dwójkę działamy tak, że ani jego postać bez mojej nie istnieje, ani moja bez niego. Więc gdzieś tam zdarzył się jakiś cud między nami, że tak powiem, energetyczny i ekranowy, i myślę, że dlatego ta Zośka tak wybrzmiała.
W “Nic na siłę” gra zaś Oliwkę – młodą i szalenie zabieganą szefową kuchni z Wrocławia, która podstępem zwabiona zostaje na wieś do gospodarstwa swej babci. Niech was jednak nie zwiedzie podobieństwo miejsca akcji – Oliwka to nie Zośka i Anna Szymańczyk miała tu okazję zaprezentować nam się z zupełnie innej strony.
To jest niesamowite, jak mi się ta wieś trafia w filmach (śmiech). To są inne bohaterki, bo mają zupełnie inne korzenie. Zośka była osobą ZE wsi, która po prostu tam mieszka, tam jest “zalogowana” i to jest jej przestrzeń. Natomiast tutaj cała sprawa z Oliwką polega na tym, że ona jest wyjęta z zupełnie innego świata. Jest miastowa i to bardzo miastowa. Jest przyzwyczajona do tego, że zarządza ludźmi, że jest w pośpiechu, ta jej praca w kuchni wymaga, by była multizadaniowa, szybka i skupiona, że to wszystko jest na czas, a tu raptem dostaje jakiegoś spowolnienia na tej wsi – przyznała aktorka.
“Nic na siłę” – czy Oliwka pójdzie w ślady Zośki i podbije serca widzów?
Poprzeczka wisi wysoko, ale Anna Szymańczyk uważa, że widzowie z pewnością pokochają jej nową bohaterkę, podobnie jak niegdyś Zośkę, gdyż jest postacią, w której wielu z nich ujrzy cząstkę siebie.
To jest zupełnie inna rola, więc myślę, że w inny sposób, ale jestem przekonana, że wiele osób będzie mogło się w niej obejrzeć. Oliwka jest pracoholiczką, jest totalnie sfiksowana na punkcie swojej pracy i zostaje wyrwana z tego swojego świata i wrzucona do mniejszego, wiejskiego. I myślę, że wielu widzów będzie mogło się odnaleźć w tej sytuacji – że zostają przeniesieni ze swojego normalnego trybu życia do zupełnie innego. Więc myślę, że ona może być bliska ludziom.
“Nic na siłę” – Anna Szymańczyk o nowej komedii Netfliksa
“Nic na siłę” to z pozoru prosta (i autentycznie zabawna) komedia, która uderza jednocześnie w dość dramatyczne nuty, stając się rozprawą nad naturą więzi rodzinnych i tego, jakie spustoszenie potrafią zasiać nieprzepracowane żale i wzajemne urazy. Gdy zapytałam Annę Szymańczyk, co ją szczególnie urzekło w tej opowieści, odpowiedziała, że… prawda.
Prawda o tym, że miłość nie jest prosta. Że relacje z rodziną nie są proste. Że czasami jakieś zaszłości, które nie są wyjaśnione przez lata, po prostu rzutują na kolejne pokolenia i ranią je. (…) Ale też, że miłość zwycięża. I jest to niby prosty przekaz, ale mam wrażenie, że cały czas powinniśmy sobie o tym przypominać – dodała.
Filarem tej historii jest skomplikowana i silnie niejednoznaczna relacja Oliwki z babcią, która opracowuje sprytny – i dość ryzykowny – plan, którego celem jest odnowienie utraconej przed laty relacji.
Ta relacja nie jest łatwa. To jest relacja dwóch silnych kobiet, w gruncie rzeczy bardzo do siebie podobnych, które poróżnił czas, poróżniła historia i wiele niewyjaśnionych spraw. Więc one będą próbowały odnaleźć tę miłość do siebie nawzajem na nowo – skwitowała Anna Szymańczyk.
Rzeczoną babcię gra pani Anna Seniuk, o spotkaniu z którą Anna Szymańczyk marzyła od dawna. I, jak wyznała w naszej rozmowie, nie chodzi tu wyłącznie o jej imponujące dokonania aktorskie.
Zdradzę taką tajemnicę, że jak byłam mała to mówiłam, że pani Ania Seniuk jest podobna do mojej babci. Moich dziadków już nie ma, ale tutaj spotkałam Anię Seniuk i jest to rzeczywiście dla mnie wspaniałe spotkanie aktorskie. Szczerze mówiąc nie wiem, jak się gra z Anią Seniuk, bo ona gra tak sugestywnie, że już nic nie musisz grać, po prostu starasz się nie zepsuć tego, co ona Ci proponuje.
“Nic na siłę” – zwierzaki są przeurocze, ale jak zapanować nad nimi na planie zdjęciowym?
“Nic na siłę” z pewnością podbije serca miłośników zwierząt, gdyż odgrywają tu one istotną, a nawet – jak twierdzi Anna Szymańczyk – kluczową rolę. Wiemy jednak; o czym wspominał choćby Dobromir Dymecki w naszej rozmowie dotyczącej kręcenia “1670”; że współpraca z nimi bywa… problematyczna. Aktorka zapewniła, że w tym przypadku twórcy stanęli na wysokości zadania i odpowiednio przygotowali grunt do jej przyszłej współpracy z całym zastępem czworonogów.
Granie z taką chmarą zwierzaków to jest niespodzianka, bo nie do końca cokolwiek zaplanujesz. Na przykład jest taka scena, w której mam koło siebie dużo kóz i jakoś w mojej głowie, w głowie reżysera i operatora, te kozy inaczej miały chodzić (śmiech). Trudno im cokolwiek wytłumaczyć, trudno się z nimi skomunikować, natomiast rzeczywiście złapałam z nimi kontakt. Miałam wcześniej spotkania z tymi zwierzakami, które będą grały. Racuchowe Zoo dawało zwierzęta do tego filmu i miałam szasnę bywać u nich w domu, w tej zagrodzie ze zwierzętami i zapoznać się z nimi. Więc to było na pewno cenne, że w ogóle mogłam nawiązać jakikolwiek kontakt i że mogłam się przestać bać niektórych rzeczy, bo to wcale nie jest takie proste wejść na przykład w stado kóz.
(…) Natomiast zdarzały się takie magiczne momenty. Jest konkretna scena, o której myślę, w której te zwierzęta nie grały tak, jak chciałam i jak chciał reżyser, natomiast dały coś zupełnie innego. W pewnym momencie one mnie zaczęły słuchać i wiem, że to brzmi trochę jak “czary mary i magia”, ale gdzieś złapałyśmy telepatyczny kontakt. I rzeczywiście dało się nad tymi zwierzętami zapanować.
Co ciekawe, na potrzeby filmu Anna Szymańczyk miała okazję podszkolić się z jeździectwa i gdy obserwujemy Oliwkę kłusującą po wiejskich łąkach, widzimy (w dużej mierze) samą aktorkę, nie dublerki.
Ja uczyłam się jeździć do tego filmu. To byłam ja w większości scen. Tam wszędzie, gdzie koń nie porusza się bardzo szybko, to byłam ja i jestem wdzięczna produkcji, reżyserowi i w ogóle losowi, że mi się trafiła taka możliwość, żeby się douczyć czy nauczyć jazdy konnej – wyjaśniła.
Koń imieniem Leo, który towarzyszył Annie Szymańczyk na planie, był zresztą prawdziwym profesjonalistą i osobnikiem doprawdy doskonale wyuczonym swego fachu.
Koń, z którym współpracowałam jest absolutnie fantastycznym zwierzęciem, ale… to też jest charakter. Próbowałam jeździć na dwóch koniach u państwa Rackich i okazało się, że z jednym koniem w ogóle nie jestem w stanie się dogadać. To są skomplikowane zwierzęta, one są nauczone wielu rzeczy, zwłaszcza zwierzęta filmowe są odpowiednio wytresowane – na przykład koń Leo, na którym jeżdżę, reagował przede wszystkim na “akcja”. Profesjonalista i to nawet nie wiem, czy nie większy ode mnie szczerze mówiąc (śmiech).
Anna Szymańczyk opowiedziała mi też scenie, która wyjątkowo zapisała się w jej pamięci, o kulisach powstawania koziego porodu, oraz o tym jak została… matką chrzestną osła (i jakie obowiązki się z tym dumnym tytułem wiążą). Zapis z całej rozmowy znajdziecie w załączonym materiale wideo, a “Nic na siłę” obejrzycie od dziś na Netfliksie.