"Gladiator" to jeden z najlepszych filmów w dorobku Ridleya Scotta i tylko głupiec by to kwestionował. Wielu jednak za głupca uznało samego reżysera, gdy po latach obwieścił, że zamierza nakręcić kontynuację. Bo w sumie to… po co? I o czym? Tymczasem im dalej w las, tym więcej napływało zachwytów, a "Gladiator II" urósł do rangi najbardziej wyczekiwanej premiery roku.
Sic semper tyrannis
Rzecz dzieje się na długie lata po śmierci Maximusa Decimusa Meridiusa. O marzeniu Marka Aureliusza o wolnym Rzymie pamięta już tylko garstka nielicznych, zaś Lucjusz (w tej roli znany z "Normalnych ludzi" i "Aftersun" Paul Mescal) dorasta z dala od Wiecznego Miasta. Lucilla pragnęła bowiem chronić syna przed nieuchronną śmiercią, ale przeznaczenie ma to do siebie, że z czasem upomni się o każdego. I tak oto wracamy do Koloseum, by patrzeć, jak gladiatorzy walczą na śmierć i życie ku uciesze tłumów, a przede wszystkim dwóch cesarzy, Gety i Karakalli (kolejno Joseph Quinn i Fred Hechinger), którzy szybko sprawią, że zatęsknicie za Kommodusem. I tutaj zgrabnie przechodzimy do pierwszej z przywar "Gladiatora II" – o ile psychopatyczny przeciwnik Maximusa z "jedynki" był złoczyńcą nader jednowymiarowym, o tyle Joaquin Phoenix potrafił sprawić, że budził on choć cień strachu i autentycznego dyskomfortu (niezmiennie uważam, że jest to jedna z najlepszych kreacji aktorskich, jakie widziałam). Geta i Karakalla głębi mają jeszcze mniej, zaś teatralności i przerysowania w nadmiarze przekraczającym dozwoloną normę. Rozumiem zamysł, niemniej złoczyńcy tak płytcy i irytujący, że nie sposób traktować ich poważnie, byli wątpliwym fabularnie posunięciem.
Na szczęście "ciemną stronę mocy" ratuje fenomenalny Denzel Washington w roli Makrynusa, mistrza gladiatorów. W tym przypadku Ridley Scott i scenarzysta David Scarpa umiejętnie bawią się oczekiwaniami odbiorców, a Washington kreuje drania tak podstępnego, wiarygodnego i piekielnie charyzmatycznego, że w sumie to nawet mu po cichu kibicowałam. Oscara za rolę drugoplanową ma jak w banku.
"Gladiator II": świetny Pascal, jeszcze lepszy Mescal
Cały świat kocha Pedro Pascala i nikogo nie zaskoczę pisząc, że w "Gladiatorze II" również wypada fantastycznie. Jego generał Marcus Acacius, rozdarty między obowiązkiem i honorem, to zresztą, obok Makrynusa, najlepsza postać w całym tym widowisku i paradoksalnie ta, której los najbardziej nas obchodzi. Na szczególne laury zasługuje jednak Paul Mescal, który w przeciwieństwie do swego bohatera kroczącego ścieżką Maximusa, robi, co może, by odciąć się od porównań z Russellem Crowe'em. Bohater pierwszego "Gladiatora" był postacią posągową, bohaterem większym niż życie, tymczasem Mescal skraca dystans nadając Lucjuszowi bardziej przyziemnego i ludzkiego oblicza, tym samym ujmując nas w diametralnie inny sposób. Dał z siebie 300% by "sprzedać" nam swego bohatera i wyszło mu to kapitalnie. Z kolei zachwyty nad Connie Nielsen powracającą do roli Lucilli uważam za grubo przesadzone. Jej kreacja jest wprawdzie poprawna, ale bynajmniej nie Oscarowa.
"Gladiator II": recenzja. Oceniamy nowy film Ridleya Scotta
Pod względem technicznym "Gladiator II" wypada bez zarzutu. To w istocie wielkie widowisko z zapierającymi dech scenami bitew, walk i potyczek, przepięknymi kostiumami i prawdziwie hollywoodzkim rozmachem. Sęk w tym, że Ridley Scott stawia tu przede wszystkim na wspomnianą widowiskowość, a film kuleje na gruncie fabularnym. Przed kilkoma laty Martin Scorsese podpadł fanom Marvela twierdząc, że trykociarstwo to nie prawdziwe kino, a "parki rozrywki", i choć jego opinii nie podzielam, bo kino stricte rozrywkowe to wciąż kino, od filmu będącego kontynuacją dzieła tak kultowego, jak "Gladiator", wymagam nieco więcej niż od piątego starcia Kapitana Ameryki z kosmitami. Nawet słynne już rekiny w Koloseum były absolutnie wspaniałe, ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Scott aż nadto zawędrował tu w rejony blockbustera, odzierając rzeczoną bitwę z odpowiedniej dozy powagi.
Pierwszy "Gladiator" nie bez przyczyny zyskał taką sławę. To film z prostą, acz poruszającą fabułą i ponadczasowym przesłaniem. Tymczasem jego następca stale uderza w te same nuty, nadmiernie opiera się na kulcie poprzednika (po co aż tyle wstawek z poprzedniego filmu i nawiązań subtelnych niczym rzut cegłą w czoło?) i koniec końców opowiada nam tę samą historię, tylko w znacznie bardziej spłyconej wersji. A nad fabułą się lepiej dłużej nie zastanawiajcie, bo jest skrajnie pretekstowa.
"Gladiator II" to zatem sequel przyjemny dla oka (i ucha, aczkolwiek ścieżka dźwiękowa to kolejna "powtórka z rozrywki"), lecz w gruncie rzeczy nikomu niepotrzebny, bo wtórny. Bardzo chce dorównać poprzednikowi, ale zabiera się do tego od niewłaściwej strony, bo w historii Maximusa to opowieść była najważniejsza, nie wymyślne walki na arenie.