Rozpieścił nas ten Netflix. Po genialnej “Infamii”, równie świetnych “Absolutnych debiutantach” i “Informacji zwrotnej” oraz jeszcze lepszym “1670” mogliśmy zakładać, że “Forst” dowiezie aż miło. Otóż nie dowiózł, choć ma swoje plusy.
“Forst” – RECENZJA. Oceniamy nowy serial Netfliksa
Rzecz dzieje się w Tatrach, które w “Forście” wyglądają doprawdy obłędnie. Nie żeby nie wyglądały na żywo, ale naprawdę – ujęcia górskich szczytów są wprost przepiękne i niezwykle klimatyczne. Sęk jednak w tym, że jak wielkie i majestatyczne by nie były, nie zdołają zasłonić niedociągnięć scenariuszowych i fabularnych.
“Forst” to klasyczny kryminał, który usilnie próbuje nam wmówić, że jest czymś więcej. Posępna i mroczna aura jest tu tak wymuszona, że trąci pretensją i owszem, przyprawia o ciarki, ale żenady. Postacie pozbawione są głębi – z wyjątkiem komendanta Osicy granego przez Andrzeja Bieniasa – a ich relacje potraktowane po macoszemu. Borys Szyc robi co może, ale nawet on nie wygra w starciu z płytkim scenariuszem i dialogami trącącymi fałszem.
Do tego dochodzi chaotyczny montaż, przez który wielu scenom brakuje ciągu przyczynowo-skutkowego i patos, którego nie powstydziłby się sam Zack Snyder. Reżyseria to zaś istna sinusoida – raz jest naprawdę świetnie, za chwilę zaś zaledwie poprawnie.
W efekcie otrzymujemy typowego średniaka i po prostu kolejny kryminał do odhaczenia i zapomnienia po godzinie, bądź dwóch. A szkoda, bo potencjał był i to ogromny. Pomysł zresztą też, ale na etapie realizacyjnym “Forst” się po prostu rozlazł i rozmienił na drobne. I tak oto zamiast kolejnego polskiego hitu, mamy klasyczny przerost formy nad treścią.
Najlepsze polskie seriale ostatnich lat. 5 perełek znad Wisły