Emily Blunt nie daje ostatnio o sobie zapomnieć. Jak nie "Recepta na przekręt", jak nie "Oppenheimer", to teraz "Kaskader" z Ryanem Goslingiem na pokładzie. Aktorka ciągle aktywnie działa w branży i nie zamierza przestać. Na planie swoje spędziła, przez ten czas wydarzyło się sporo, a w całej swojej karierze wcielała się naprawdę w wiele różnych ról. Niektóre z nich wymagały jednak zbudowania odpowiedniej chemii, by ta była widoczna i dostrzeżona przez widzów na ekranie. Okazuje się, że to jednak nie takie proste zadanie, a na dodatek nie ze wszystkimi ekranowymi partnerami miała dobry przelot.
Emily Blunt o pocałunkach. "Nie przy wszystkich czułam się dobrze"
Aktorka w rozmowie z Howardem Sternem postanowiła opowiedzieć o bliższych momentach przed kamerą. Prowadzący wprost się jej zapytał, czy kobieta miała momenty, kiedy podczas pocałunków z innymi aktorami chciała zwyczajnie zwymiotować. Emily Blunt odpowiedziała krótko:
Zdecydowanie, tak! Może nie mówiłabym tutaj o skrajnym obrzydzeniu, ale w niektórych sytuacjach czułam się naprawdę niedobrze.
Oczywiście nie zaczęła rzucać nazwiskami, więc nie dowiedzieliśmy się przy jakim aktorze czuła największe obrzydzenie. Wspomniała za to o budowaniu chemii na planie, która jest niezwykle ważna, by później widz mógł ją zobaczyć również oglądając film.
Czasami od razu łapiesz kontakt z drugą osobą, ale ta relacja nie przekłada się na ekran. Chemia to coś dziwnego. To coś bardzo ulotnego. Nie możesz tego powstrzymać, kupić ani sprzedać. Albo jest, albo jej nie ma. [...] Jeżeli jej nie ma, to staram się znaleźć jedną rzecz, która podoba mi się w tej drugiej osobie. Muszę coś znaleźć, nawet jeśli to będzie tylko jedna rzecz. Może to być śmiech albo sposób, w jaki zwraca się do innych osób, uprzejmość. Ale to może być też coś zupełnie przypadkowego. Ale jeśli znajdziesz coś, co pokochasz w tej osobie lub coś, co pokochasz w granej przez nią postaci, to masz już coś, na czym możesz się oprzeć." - powiedziała Emily Blunt