Dziwna sprawa z tym HBO Max, które dało nam przecież szereg jakościowych i ambitnych produkcji, a na polskim gruncie radzi sobie dotąd… raczej średnio (eufemistycznie rzecz ujmując). “Odwilż” może nie był serialem koszmarnym, ale miał fundamentalne braki, uniemożliwiające mi zaliczenie go w poczet udanych projektów. W “#BringBackAlice” pokładałam zaś wielkie nadzieje, albowiem pierwsza zapowiedź zwiastowała ciekawy kryminał z ważnym przesłaniem. Potem jednak odpaliłam pierwszy odcinek…
“#BringBackAlice” – recenzja polskiego serialu HBO Max
Punkt wyjścia jest prosty – licealistka z Trójmiasta, a przy tym popularna influencerka, Alicja Stec wybiera się na imprezę z przyjaciółmi i tyle ją widzieli. Dziewczyna znika bez śladu i nikt, ale to absolutnie nikt nie ma pojęcia, co się z nią stało. Główna zainteresowana, magicznie powróciwszy po roku nieobecności, również nie dostarcza żadnych odpowiedzi. Pytania i niejasności piętrzą się w zastraszającym tempie, a twórcy dokładają do pieca, ujawniając, że tego samego dnia zaginęła jeszcze jedna nastolatka, tylko taka z nizin społecznych, więc #nikogo. No poza jej bratem Tomkiem, który gotów jest posunąć się do wszystkiego, byle tylko odnaleźć siostrę. Nawet do uwiedzenia nieletniej, bo w końcu tak w amerykańskim kinie rozwiązuje się zagadki kryminalne.
Nie bez powodu użyłam tu sformułowania amerykańskie kino, albowiem “#BringBackAlice” tak bardzo chce być drugą “Euforią”, że zatraca wszelką tożsamość i chwilami ociera się wręcz o śmieszność. Już na etapie pierwszego odcinka można odnieść wrażenie, że twórcy niemal wstydzą się swojej polskości i usiłują ją za wszelką cenę zatuszować. Efekt jest taki, że otrzymujemy pokraczną hybrydę wspomnianego hitu HBO i “Szkoły dla elity”, która u boku tych produkcji nawet nie stała – jeśli przy jakimś serialu “Élite” jawi się jako niedościgniony wzór, to wiedzcie, że nie jest dobrze.
“#BringBackAlice” to takie polskie „Słodkie kłamstewka”
Twórcy “#BringBackAlice” nie rozumieją bowiem, że ubierając swoich bohaterów w ikoniczne mundurki, malując im twarze na modłę Maddy, czy innej Jules (btw. naprawdę uważacie, że wszyscy influencerzy wyglądają, jak cyrkowcy?), oraz puszczając z głośników “Mount Everest”, nie sprawią, że ich serial stanie w równym rzędzie z dziełem Sama Levinsona. Do tego potrzeba wyczucia. Tymczasem opowieść o Alicji Stec i jej wykolejonej ekipie “przyjaciół” to produkcja wtórna i w gruncie rzeczy pozbawiona pomysłu na siebie. Jest zlepkiem utartych schematów prezentowanych przez amerykańskie teen dramy i choć ewidentnie pretenduje do miana polskiej “Euforii”, poziomem bliżej jej do “Słodkich kłamstewek”, czyli jednego z najgorszych young adultów, jakie widział świat (nawet zamysł fabularny jest podejrzanie podobny). Historia kłamczuch broniła się chociaż tym, że skąpana była w oparach absurdu i śledzenie jej dostarczało nam pewnego rodzaju masochistycznej rozrywki. “#BringBackAlice” stara się być serialem poważnym i w efekcie nie broni się prawie niczym.
Podkreślam jednak – prawie. Są bowiem momenty, w których staje na własnych nogach i wówczas alleluja – prezentuje naprawdę przyzwoity poziom. Do takich chwil wytchnienia od pogoni za zachodem należą wątki Tomka (brata zaginionej Weroniki) i Patryka (szkolnego dilera). Pierwszy z nich jest klasycznym bad boyem o złotym sercu, a przy okazji najbardziej charakterną i realistyczną postacią w całym tym rozgardiaszu. Olbrzymia w tym zasługa kreującego go Sebastian Deli, który już w filmach Vegi pokazał, że nawet z najgorszego scenariusza (a z takim mamy tu do czynienia) potrafi wyczarować coś dobrego i urzekającego. Patryk zaś (w tej roli Bartłomiej Deklewa) może i jest polskim odpowiednikiem Fezco, ale też inspiracją świetnie przeniesioną na grunt własnej opowieści. Szczerze żałuję, że nie widniał na ekranie częściej, bo to właśnie jego perypetie stanowią największą zaletę serialu.
Jak już przy aktorstwie jesteśmy to wypadałoby wspomnieć o odtwórczyni głównej roli – Helenie Englert. Alicja to złożona i trudna do zagrania postać, a gwiazda “Pokusy” udźwignęła ją… dwojako. W momentach dramatycznych radzi sobie naprawdę dobrze, jednak, gdy musi być tajemnicza i uwodzicielska, jej gra wprawia w autentyczny dyskomfort. To by było na tyle z godnych wzmianki występów, resztę pozwólcie, że przemilczę.
“#BringBackAlice” – czy warto obejrzeć serial?
Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Z jednej strony “#BringBackAlice” wykłada się niemal na każdym polu, na jakim wyłożyć może się serial. Scenariusz pozostawia wiele do życzenia, dialogi są sztuczne (na Boga, ludzie tak za sobą nie rozmawiają!), a postępowanie bohaterów irracjonalne. Z drugiej zaś… produkcja naprawdę wciąga. Każdy kolejny odcinek włączałam z zaciekawieniem i ani się obejrzałam, a byłam już na etapie finału. Czy był to czas zmarnowany? Niekoniecznie. Czy jednak z czystym sumieniem mogę polecić wam 6-godzinną przygodę z Alicją i ekipą z Trójmiasta? Nie.
“#BringBackAlice” to serial, który miał olbrzymi potencjał i mógł stać się urzekającym kryminałem z ważnym komentarzem społecznym. Zamiast tego otrzymaliśmy wtórną teen dramę, która goni za największymi graczami gatunku, gubiąc po drodze siebie. Jeśli zatem szukacie niezobowiązującej rozrywki i cechuje was duża odporność na wszelkiej maści głupoty i niedociągnięcia techniczne, śmiało odpalajcie “#BringBackAlice”. Jeśli jednak naoglądaliście się ostatnio “Sukcesji” i chcecie sięgnąć po coś ambitniejszego, uciekajcie w odwrotnym kierunku.