Akcja 3. sezonu “Bridgertonów” rozpoczyna się na kilka miesięcy po zakończeniu poprzednika. Anthony i Kate ponownie przypominają nam, za co pokochaliśmy ich w drugiej odsłonie, ale spokojnie – nie przyćmią oni głównych gwiazd sezonu, którymi są Penelope i Colin (choć on w znacznie mniejszym stopniu). W przeciwieństwie do ich poprzedników, relacja tych dwojga rozwijała się na naszych oczach przez dwie serie, by teraz wreszcie zyskać swoje przysłowiowe pięć minut w blasku fleszy. Czy warto było czekać tak długo? Owszem, choć na niektóre aspekty ich historii nieco ponarzekamy.
“Bridgertonowie” – recenzja 3. sezonu
W 3. sezonie “Bridgertonów” twórcy postanowili nieco poeksperymentować. Zamiast ponownie serwować nam klasyczne love story z dwojgiem głównych bohaterów, skupili się na Penelopie – to ona jest naszą protagonistką, gwiazdą i diamentem sezonu, niezależnie od tego, co tam sobie uważa królowa Charlotta. Oprócz motywu friends to lovers, śledzimy tu również trójkąt miłosny i to znacznie bardziej wyrównany, niż mogliśmy przypuszczać. O względy panny Featherington zabiega bowiem niejaki lord Debling (w tej roli znany z “The Crown” Sam Phillips), który w najlepszym wypadku jest godnym rywalem dla Colina, w najgorszym zaś… znacznie lepszym wyborem. Jeśli odstawimy bowiem na bok porywy serca i zdejmiemy z oczu różowe okulary, przez które wraz z Pen spoglądamy na panicza Bridgertona, dostrzeżemy, że tak zdroworozsądkowo to bardziej nadaje się on do wspólnej zabawy w piaskownicy, aniżeli małżeńskiego pożycia.
Miła to odmiana, gdy zamiast niezłomnie kibicować zakochańcom od pierwszej do ostatniej sekundy, raz na jakiś czas przyjdzie nam zakwestionować swoje stronnictwo (bo nie oszukujmy się, księcia Fryderyka i Edwiny chyba nikt nie traktował poważnie). Jest to jednak potencjalnie problematyczne, gdyż w pierwszych odcinkach 3. sezonu Colin jest zwyczajnie nie do zniesienia. Scenarzystom ewidentnie zabrakło wyczucia, gdy chcąc skomplikować nieco sytuację, nie tyle uwypuklili jego wady, co sprowadzili go niemal wyłącznie do sumy tychże, czyniąc z niego karykaturę postaci. Widzów zaś potraktowali jak matołów – drodzy państwo scenarzyści, my naprawdę chwytamy subtelne sugestie i nie trzeba nam wszystkiego wbijać do głów łopatą.
Jednak byśmy dobrze się zrozumieli – romans Pen i Colina wciąż kwitnie, a ich wzajemne podchody ogląda się z rumieńcem na twarzy (scena w powozie zadowoli wszystkich, łącznie z fanami książek, wierzcie mi). Po prostu twórcy nieco pokombinowali i wyszło im to połowicznie dobrze.
“Bridgertonowie” znów zachwycają kostiumami i soundtrackiem
A skoro wspomniałam już o scenie w powozie, przejdźmy teraz do tego, co w trzecich “Bridgertonach” najlepsze, czyli muzyki i kostiumów. Serial słynie z instrumentalnych aranżacji popowych hitów, ale tym razem spece od muzyki przeszli samych siebie. Doskonale wykorzystano choćby “abcdefu” GAYLE i “Jelous” Nicka Jonasa, ale to osoba, która wpadła na pomysł, by w kulminacyjnym momencie zaserwować nam jakże piękną (i przyznam, że niespodziewaną) wersję “Give Me Everything” Pitbulla, zasługuje na podwyżkę i wszelkie peany. Podobnie zresztą jak ktoś, kto wpakował w perukę królowej poruszające się łabędzie. MASTERPIECE.
3. sezon “Bridgertonów” należy do Nicoli Coughlan
Zgodnie z tradycją, skoro Penelopa awansowała na główną gwiazdę sezonu, musiała przejść przez proces zwany potocznie The Bridgerton Glow-Up. Malkontentów i obrońców ruchu body positivity uspokajam – twórcy serialu nie powtórzyli błędu pierwowzoru i nie próbowali nam wmówić, że aby znaleźć szczęście i miłość, trzeba wpierw zrzucić kilka kilogramów. Przemiana panny Featherington z “brzydkiego kaczątka” w pięknego łabędzia ograniczyła się do kwestii kosmetycznych – fryzury, makijażu i kreacji. Wreszcie pożegnaliśmy pstrokate kiecki w kolorze jajecznicy, a przywitaliśmy piękne suknie w pastelowych odcieniach i TĘ kreację, którą zachwycali się wszyscy od czasu prezentacji zwiastuna. Penelopa, niczym Alicent Hightower, wkroczyła na bal w olśniewającej zielonej kreacji (i w rytm “abcdefu” rzecz jasna), by symbolicznie obwieścić socjecie, że oto nastało JEJ pięć minut. Ale choć “Bridgertonom” bliżej do (pikantnych) bajek Disneya, niż klasycznych seriali kostiumowych, sam glow-up nie wystarczył i po chwili satysfakcji, nastąpiło brutalne sprowadzenie do parteru. Mimo usilnych starań naszej ulubienicy, by stać się stereotypową panną na wydaniu, jej największą siłą wciąż pozostały dobre serce i mądra głowa. Czyli balans zachowany i wszyscy szczęśliwi.
Aktorsko Nicola Coughlan spisała się znakomicie. Wreszcie mogła w pełni rozwinąć skrzydła i zaprezentować nam swój kunszt zarówno dramatyczny, jak i komediowy – przy scenach lekcji z Colinem przygotujcie się na potężną dawkę niezręczności. Luke Newton wypada zaś blado zarówno przy swej partnerce, jak i poprzedniku – brakuje mu charyzmy i energii cechujących Jonathana Baileya, przez co Colin jest jedynie ładnym dodatkiem do Penelopy, nie postacią z krwi i kości.
Pozytywnie zaskakuje zaś Jessica Madsen jako wredna Cressida Cowper, która, choć wciąż jest wredna, zyskuje w naszych oczach za sprawą swego villain origin story. W 3. sezonie twórcy dali jej wreszcie więcej do roboty i mocno uczłowieczyli jako postać, przez co jej konflikt z Pen staje się mniej zero-jedynkowy. Niewiele zaś możemy powiedzieć o Hannah Dodd, która przejęła rolę Franceski Bridgerton, gdyż w pierwszych czterech odcinkach jej wątek nie zdążył się dostatecznie rozwinąć. Ale przynajmniej nie drażni tak, jak jej dwie starsze siostry, a to już coś.
“Bridgertonowie” – czy warto obejrzeć 3. sezon?
Reasumując, choć nieco ponarzekałam, obwieszczam, że 3. sezon “Bridgertonów” to (na ten moment) najlepszy sezon “Bridgertonów” i gwarantuję, że po seansie czwartego odcinka wyjdziecie z siebie, wyczekując kolejnych. A te pojawią się w ofercie Netflixa w dniu 13 czerwca, także bądźmy silni, może wytrwamy.
SPRAWDŹ TEŻ: Netflix: nowości na maj. Wśród premier “Bridgertonowie”, polski kryminał i “Eric” z Benedictem Cumberbatchem