Twórcy “Algorytmu miłości” wpadli na pomysł tak sprytny, że dziw bierze, iż nikt nie zrobił tego wcześniej. Boom na bikini reality trwa przecież w naszym kraju od lat, a zapoczątkował go debiut kontrowersyjnej “Ekipy z Warszawy” (2013 rok). Bo choć były wcześniej te wszystkie “Big Brothery” i “Bary”, reprezentują one starą szkołę, która przy wyczynach Małej Ani, Ewl0ny i Trybsona przypomina niewinną zabawę w piaskownicy. Fascynacja tego typu formatami, w których – nie owijając w bawełnę – uczestnicy wystawiają się na pośmiewisko w imię pustej sławy i chwilowego rozgłosu, to ciekawe socjologiczne zjawisko, nad którym warto się pochylić. Ale mam wątpliwości, czy w sposób, w jaki zrobili to twórcy nowego serialu Canal+.
ALGORYTM MIŁOŚCI – recenzja serialu
Dziewięcioro uczestników, willa AMOR, która miała być w tropikach, jest w szaro-burej Warszawie i wielka kasa do wygrania – tak w skrócie można opisać zarys fabularny “Algorytmu miłości”. W trakcie programu sztuczna inteligencja bada kompatybilność Karyn i Sebiksów, którzy łączą się w pary i liczą, że rzeczony robot właśnie ich wskaże jako wielkich zwycięzców. Po drodze producenci wystawiają na próbę ich lojalność, szczerość, wytrzymałość, godność człowieka i moralne granice. Lub jakiekolwiek granice, których rzecz jasna nie posiadają, bo w końcu czego się nie robi dla nowych followersów i zostania twarzą rajstop?
“Algorytm miłości” to zatem mix wszystkich znanych nam programów bikini reality – pojawiają się tu motywy z “Love Island”, “Hotelu Paradise”, “Love Never Lies”, “Too Hot to Handle”, “Ex na plaży” i wspomnianej “Ekipy z Warszawy”. Cel? Obśmianie tego typu formatów i uzmysłowienie widzom, jakim shitem karmią swoje mózgi. Efekt? Nie do końca udany.
Czy ALGORYTM MIŁOŚCI naprawdę jest satyrą?
Kto oglądał “Warsaw Shore” ten się w cyrku nie śmieje. Podstawowym problemem “Algorytmu miłości” jest fakt, iż absolutnemu laikowi w istocie wyda się on jazdą po bandzie i parodią na całego, ale komuś, kto widział choćby jeden z wyżej wymienionych formatów, nie oferuje w gruncie rzeczy nic nowego. Tak jakby scenarzyści wstukali w ChatGPT komendę “najbardziej odjechane akcje z programów XYZ” i tylko nieco podkręcili to, co im z tego wyszło. Wyczyny uczestników i kolejne szalone pomysły producentów niewiele różnią się od rzeczywistości, zatem krytycy bikini reality nie otrzymują żadnej nowej amunicji, zaś ich miłośnicy… zabawę na całego i to bez większej refleksji, bo pojedyncze uszczypliwości z ust narratora to stanowczo za mało.
W “Algorytmie miłości” obrywa się wprawdzie freak fightom (których fenomenu nigdy nie pojmę), zakłamanym influencerom i producentom reality tv, gdy scenarzyści obnażają ich amoralność, manipulacje i żerowanie na ludzkich emocjach i tragediach, ale sęk w tym, że to nie oni powinni być celem. W końcu każdy głupi wie, że dla takich ludzi liczy się wyłącznie zysk, nawet okupiony złamaniem komuś życia i psychiki, i dopóki jest popyt, jest też podaż. To w widzach tkwi problem, gdyż dopóki będą oni oglądać tego typu twory, kolejne, coraz bardziej patologiczne, będą powstawać. W tym miejscu rodzi się zatem wątpliwość czy twórcy “Algorytmu miłości” w istocie chcieli porwać się na satyrę, ale zabrakło im wyczucia i odwagi, by na poważnie odpiąć przysłowiowe wrotki, czy też pod płaszczykiem obśmiewania zaserwowali nam list miłosny do bikini reality, licząc na łatwy zysk – w końcu dla każdego fana takich programów jest to absolutny must-watch.
ALGORYTM MIŁOŚCI to nieudana satyra, ale udana komedia
Żeby jednak nie było, że tylko narzekam – “Algorytm miłości” ma swoje “momenty” i w ostatecznym rozrachunku jest niezłą, acz pustą rozrywką i definicją guilty pleasure. Fabuła jest wciągająca, choć prymitywna, żarty zabawne, choć mocno rynsztokowe, a aktorstwo przyzwoite – tu muszę szczególnie pochwalić Helenę Englert, która jest absolutnie bezbłędna jako Dagmara, i Michała Czerneckiego w roli sfrustrowanego prowadzącego, stanowiącego pomost pomiędzy uczestnikami, a widzami.
Reasumując – “Algorytm miłości” sprawdza się jako serial rozrywkowy, uszyty na miarę pod fanów bikini reality, przy którym można wręcz popłakać się ze śmiechu, ale w żadnym wypadku nie spełnia on złożonej przez twórców obietnicy, jakoby mielibyśmy tu do czynienia z porządną satyrą. A szkoda, bo potencjał był ogromny.
Ocena: 5/10.
SPRAWDŹ TEŻ: Czy “Algorytm miłości” wróci z 2. sezonem? Oto, co wiemy o przyszłości serialu Canal+