Które produkcje rozbawią was do łez?
"Fleabag"
Prawdziwa perełka wśród seriali, która bawi nas do rozpuku jako komedia i łamie serca w momentach dramatycznych. "Fleabag" to serial platformy Amazon Prime Video, który zachwycił widzów na całym świecie swoją brawurą, oryginalnością oraz przede wszystkim uderzającą szczerością. Jeszcze nikt tak pięknie nie opowiadał o nas ludziach jako istotach tak nieidealnych, a zarazem tak urzekających.
Produkcja Phoebe Waller-Bridge to opowieść o młodej kobiecie, która mierzy się z olbrzymią traumą oraz przeciwnościami losu, co rusz zaliczając rozmaite wpadki (głównie ku naszej uciesze). Dwa sezony z jej życia ogląda się doprawdy wybornie i aż żal, że na tym zakończyła się nasza przygoda z Fleabag.
"Wielka"
Przewrotna, skrajnie niepoprawna i miejscami prawdziwa historia losów Katarzyny Wielkiej podana z dużą dozą rubasznego humoru, licznych zwrotów akcji oraz ujmujących bohaterów, których kochamy nienawidzić (patrzę na Ciebie Piotrze). "Wielka" to serialowe objawienie ostatnich lat i twór jedyny w swoim rodzaju.
Gdybym miała wskazać absolutnie najzabawniejszy serial komediowy, jaki kiedykolwiek widziałam, byłaby to właśnie "Wielka". Coś wspaniałego. Huzzah!
"Co robimy w ukryciu"
Serial idealny dla miłośników zarówno komedii, jak i grozy, a przede wszystkim Taiki Waititiego. W 2014 roku Nowozelandczyk powołał do życia film, który spotkał się z powszechnym zachwytem i zapewnił mu stałą pozycję w Hollywood, a po latach zaprezentował nam tę samą formułę w wersji odcinkowej. Nie martwcie się jednak - serialowe "Co robimy w ukryciu" nie ma w sobie nic z wtórności. Wręcz przeciwnie - jest powiewem świeżości w nurcie ekranowych krwiopijców, który przewyższa nawet swój filmowy pierwowzór.
Historia czworga wampirów, którzy usiłują przeżyć we współczesnym Nowym Jorku to plejada dość ekscentrycznych indywiduów, którzy skradną wasze serca i rozbawią was do łez. Wypatrujcie też ciekawych występów gościnnych!
"Przyjaciele"
Było nieco nowości, teraz przejdźmy do klasyki gatunku. "Przyjaciele" to serial kultowy, który mimo upływu lat wciąż nie traci na popularności. Perypetie szóstki tytułowych miłośników kawy to bowiem ponadczasowa historia, do której można wracać raz za razem i zawsze bawi tak samo. A jak podnosi na duchu!
"The Office" US
Choć oryginalna wersja "The Office" również cieszy się uznaniem i popularnością, to właśnie jej amerykański odpowiednik z Michaelem Scottem dzierży berło jednego z najlepszych seriali komediowych w historii. Specyficzny humor, doborowa obsada oraz nietypowi, acz urzekający bohaterowie to jak widać przepis na sukces.
"Teoria Wielkiego Podrywu"
Zamykając segment komediowych gigantów - oto "Teoria Wielkiego Podrywu", czyli kolejny przypadek serialu komediowego zasługującego na wszelkie laury. Nie chodzi tu już nawet o zabawnych (choć chwilami skrajnie irytujących) bohaterów, czy formułę listu miłosnego do wszelkiej maści nerdów, a fakt, iż jestem naprawdę pełna podziwu, że pomimo TYLU SEZONÓW twórcy wciąż mieli w zanadrzu tak wiele udanych żartów. W końcu rozbawić publikę też trzeba umieć, a robić to skutecznie i z wyczuciem przez tak długi czas? Szacun.
"Brooklyn 9-9"
Zapamiętajcie moje słowa - za kilka lat "Brooklyn 9-9" wymieniany będzie jednym tchem z takimi gigantami, jak "Przyjaciele" i "Kroniki Seinfelda". Lata 90. miały szóstkę z Manhattanu, my zaś policjantów z 99. posterunku. Ich przygody to jedna z najlepszych rzeczy, jakie spotkały rynek serialowo-komediowy, a za dowód niech posłuży moja absolutnie ulubiona scena, którą mogłabym oglądać na okrągło (w zasadzie to to robię) i która tak głęboko zakorzeniła się w społecznej świadomości, że mało kto śpiewa już "I Want It That Way" zgodnie z oryginałem.
"Ted Lasso"
Byli policjanci z Nowego Jorku, teraz czas na piłkarzy z Anglii. Tytułowy Ted to trener amerykańskiego futbolu, który przybywa na wyspy, by objąć pieczę nad drużyną piłki nożnej, a przy okazji najsympatyczniejszy jegomość, jakiego w życiu poznacie (na ekranie rzecz jasna). Braki w doświadczeniu nadrabia on bowiem niewyczerpanymi pokładami charyzmy i optymizmu. Absolutny must-watch dla wszystkich miłośników seriali komediowych (do obejrzenia na Apple TV+).
"After Life"
Ricky Gervais przedstawia nam wycinek z życia mężczyzny, który po śmierci żony staje się wredny dla całego świata i odpycha od siebie każdą osobę, która usiłuje mu pomóc. Już samo nazwisko showrunnera, a zarazem odtwórcy głównej roli, powinno wystarczyć za polecajkę, bowiem powszechnie wiadomo, że Ricky to jedna z najzabawniejszych osób w Hollywood, o poczuciu humoru czarnym niczym węgiel. Tak jest również w przypadku samego serialu. "After Life" to jedna z najlepszych rzeczy, jakie dał nam Netflix, która bawi swoją ordynarnością, ale także potrafi wzruszyć i porazić swoją szczerością.
"Nasza bandera znaczy śmierć"
Świeżynka od HBO Max, która przywodzi na myśl zgrabne połączenie "Co robimy w ukryciu" z "Tedem Lasso" (nic zresztą dziwnego, w końcu to kolejna produkcja, w której palce maczał Taika Waititi).
"Nasza bandera znaczy śmierć" to jedyna w swoim rodzaju i nieco ekscentryczna opowieść o bandzie pirackich przegrywów, którymi dowodzi persona doprawdy nietypowa. Tak się bowiem składa, że Stede Bonnet był niegdyś zamożnym właścicielem ziemskim, który postanowił porzucić swe doczesne życie i zostać piratem. Ale! Piratem nie byle jakim, bo Dżentelmenem.
Początki są trudne, ale wierzcie mi - ten seria to czyste złoto i miód na serce. Na dodatkową zachętę rzucę jeszcze tylko, że Taika wciela się tu w rolę Czarnobrodego (i jest wspaniały jak zawsze).